Grudzień na rowerze

Miniaturka dla wpisu „Grudzień na rowerze”. Na zdjęcie roweru szutrowego opartego o świąteczną dekorację nałożony zielony pasek z napisem „Niespodziewana pięćsetka”.

Po tym jak w listopadzie prawie dobiłem do rocznego celu rowerowego, na grudzień właściwie nie miałem już żadnych planów. Zakładałem, że i tak słaba pogoda nie pozwoli mi na dłuższe jeżdżenie, wiec nawet jeżeli uda się przejechać tylko 300 kilometrów i tak będzie super. Ostateczny wynik zdecydowanie przekroczył moje oczekiwania.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

W pierwszym tygodniu miesiąca wybrałem się na rower dwa razy. Najpierw na niecałą pięćdziesiątkę na zachód przy wspaniałej słonecznej pogodzie (gdy wyjeżdżałem z domu, na poboczach jeszcze był szron), potem na ponad siedemdziesiąt kilometrów do Bydgoszczy w mglisty i wilgotny dzień.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

Kolejny tydzień i kolejne dwa kulania, oba po czterdzieści kilometrów z hakiem. Zrobiło się zimniej i mogłem przetestować niedawno kupioną wiatrochronną kominiarkę. Sprawdziła się nieźle, chociaż w chłodne, mgliste dni muszę się nakombinować, żeby nie mieć zaparowanych okularów.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

Po tych kilku grudniowych jazdach miałem już za sobą najbardziej optymistyczny plan na rok 2024, a że jechało się gładko i bez problemów, zacząłem się zastanawiać, czy by jednak nie spróbować swoich sił w świątecznej pięćsetce.

Świąteczna pięćsetka, czyli Festive 500 to wyzwanie organizowane co roku przez firmę Rapha na Stravie. Na początku swojej rowerowej kariery brałem w nim udział dwa razy. Chociaż przez dopuszczenie też jazd na trenażerach oraz rezygnację z wysyłania rzeczywistych pamiątek prestiż wyzwania nieco spadł, to satysfakcja ciągle jest spora.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

W trzecim tygodniu grudnia po kilku deszczowych dniach wróciło słońce. Zrobiło się tak pięknie, że wybrałem się na dłuższe jeżdżenie. Planowałem spokojne osiem dych, skończyło się na ponad ledwo dojechanych ponad 120 kilometrach.

Tak po powrocie opisałem tę trasę na fedi:

Wyjeżdżając z domu planowałem pojechać Dużą Pętlę Notecką, czyli ~85 kilometrów po obu stronach Noteci, z ewentualnym przeciągnięciem o 10-15 km, gdyby się dobrze jechało, a pogoda sprzyjała.

Dojeżdżając do Białośliwia, w którym miałem skręcić i przejechać na drugi brzeg rzeki, zacząłem kombinować, czy zamiast tego nie wybrać się do Chodzieży. Rozsądna część mnie oponowała, że to ponad 120 kilometrów i takiego dystansu nie jechałem od października, zanim dojadę zrobi się ciemno i dużo zimniej, a na dodatek nie mam za bardzo jak skrócić tej trasy w razie problemów.

Będzie dobrze, pomyślałem i popedałowałem do Chodzieży.

Tuż przed nią odezwał się znajomy ból w prawym kolanie. Nie wiem, czy to kwestia zbyt długiego i intensywnego sezonu, czy wręcz przeciwnie, to przez same krótsze jazdy ostatnio, ale zabolało jak wtedy przed laty, gdy wysiadły mi kolana.

Rozsądną rzeczą byłoby dojechać do Szamocina i z niego wrócić do Białośliwia, a tam wsiąść do pociągu do Nakła. Byłoby. Tym bardziej, że w Szamocinie zaczęło padać. I dupa bolała coraz mocniej, bo wkładkę w zimowych portkach ma raczej na krótkie jazdy, nie długie kulanie. Ale przecież za twardy jestem na rozsądek.

Po jakiś dziesięciu kilometrach, gdy padało już żwawiej, zacząłem się zastanawiać, czy by jednak nie zjechać na stacje PKP w Osieku. Przeliczałem w głowie, czy odbicie do Osieka i potem dojazd z dworca w Nakle do domu wyjdą mi rzeczywiście krócej, niż dokończenie trasy na rowerze. Tak się zamyśliłem, że za późno zauważyłem, że zjeżdżam na pobocze z wysokiej krawędzi wyszczerbionego asfaltu. Wywaliłem się na szosę, uderzając w nią kolanem, dupą i łokciem.

Ogarnięty człowiek już by się nie zastanawiał, tylko pokulał na dworzec. Ogarnięty pewnie tak, ale ja nie. Przynajmniej dzięki obitemu lewemu kolanu mniej czułem ból w prawym.

Musiałem przystawać do pół godziny, potem co kwadrans, ale uparcie jechałem dalej. Dojechałem, chociaż nie powinienem. Jeden pozytyw: przeszło mi myślenie o Festive 500.

— Łukasz Horodecki (@LukaszHorodecki) 2024-12-18T17:19:46.633Z

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

Drewniany pomost na jeziorze otoczonym bezlistnymi drzewami. Z lewej strony zdjęcia, na samym początku pomostu stoi rower.

Po tej porażce przez prawie tydzień nie wsiadałem na rower, nie licząc krótkich wyjazdów na zakupy. Gdy jednak w Wigilię było ciepło i bezwietrznie, nie powstrzymałem się przed wyskoczeniem na ponad osiemdziesiąt kilometrów.

Pogoda rzeczywiście była kapitalna i jechało się świetnie, nie licząc lekkiego bólu w lewym kolanie, na które wywaliłem się po drodze z Chodzieży. Zacząłem się zastanawiać, czy czasem zbyt pochopnie nie odpuściłem Festive500.

Śmiłowo – Więcbork – Łobżenica
Dystans 86,5 km; suma przewyższeń 335 m; czas w ruchu 4 godziny.

Rower oparty o przydrożny znak na którym rowerzysta uchyla kapelusza w stronę samochodu, który wyprzedza go w odległości jednego metra. Nad tym napis "Wyprzedzaj bezpiecznie". Za znakiem widać jaskrawo zielone pole skąpane w ostrym słońcu.

W pierwsze święto pojechałem znowu. Chciałem zobaczyć, jak będę się czuł, siedząc dłuższy czas na rowerze dzień po dniu.

Tym razem zrobiłem ponad sześćdziesiąt kilometrów, znowu bez większych problemów, nie licząc umiarkowanego bólu zadka i lekkiego kłującego bólu w prawym kolanie, gdy kadencja przekraczała okolice 85 obrotów na minutę.

Witosław – Trzemiętowo – Gorzeń
Dystans 67 km; suma przewyższeń 411 m; czas w ruchu 3 godziny 2 minuty.

Skoro szło tak dobrze, zabrałem się za planowanie pięćsetki. Postanowiłem, że najlepszą opcja będzie utrzymanie dystansów z pierwszych dwóch dni: na przemian 80+ i 60+, co powinno pozwolić mi na skończenie już siódmego dnia krótką trasą w okolicach 50 kilometrów. Dzięki jednemu dniu zapasu mogłem w razie czego zrobić przerwę w razie zmęczenia albo załamania pogody.

Asfaltowa droga przez zaorane pola. Pusta i prosta, znika w gęstej mgle, z której wystają drzewa i krzewy.

Trzecia jazda to Duża Pętla Notecka, 90 kilometrów. Spora część wypadła w upierdliwej mgle, gdzie widoczność była tak słaba, że nawet odpuściłem tradycyjne zdjęcie panoramy Doliny Noteci z punktu w Krostkowie. Na szczęście po przejechaniu na południowy brzeg rzeki mgła ustąpiła i jechało się dużo lepiej, a przede wszystkim bez ciągłego przecierania okularów z osiadającej wody. Nie licząc podobnych objawów przy wyższej kadencji jak dzień wcześniej i bólu zadka pod koniec trasy, nie miałem żadnych kłopotów.

DPN we mgle
Dystans 91,4 kilometra. Czas w ruchu 4 godziny 30 minut.

Wąska droga asfaltowa przez pola, skręcająca w lewo i znikająca za górką. Pole po lewej uprawione, po prawej z zielonym zbożem ozimym.

Dzień czwarty to kolejna krótsza jazda. Tym razem zamiast mgły miałem lekką mżawkę na początku, więc znowu musiałem przecierać okulary. Deszcz na szczęście dość szybko odpuścił i zrobiło się znośnie.

O dziwo tym razem nic nie zabolało, ani tyłek, ani kolana się nie odezwały. Po zakończeniu jazdy, w połowie czasu przeznaczonego na wyzwanie miałem przejechane ponad 300 kilometrów, z niecałymi dwiema setkami do końca.

Borzyszkowo – Dźwierszno
Dystans 68 km. Czas w ruchu 3 godziny 8 minut.

Ciemnoniebieski rower szutrowy marki Ridley stoi oparty o betonową barierę przy drodze. Za nim widać zamglone, puste łąki.

Piątego dnia miałem wyskoczyć na dłuższe jeżdżenie, ale rodzina pokrzyżowała mi plany. Mogłem pojechać tylko na chwilę i to z samego rana, bez czekania aż temperatura odczuwalna przekroczy zero stopni. Gdy wyjeżdżałem, wynosiła -3° i towarzyszyła jej nieco rzadsza tym razem mgła.

Mimo tego machnąłem pięćdziesiąt kilometrów, po czym zostało mi niecałe 140 kilometrów i trzy dni.

MPN, bo nie było czasu na więcej
Dystans 50,2 km. Czas w ruchu 2 godziny 27 minut.

Popękana i połatana asfaltowa droga przez pola otoczona drzewami bez liści.

Niedzielę zacząłem od pobudki z bólem pleców – zacząłem odczuwać pięć dni w pochylonej pozycji na rowerze. A że dzień wcześniej olałem rozciąganie po krótkiej jeździe, to nogi miałem jak z drewna. Do tego przez noc przymroziło i gdy wyjeżdżałem, temperatura odczuwalna wynosiła -4°C.

Na szczęście słońce mocno świeciło przez większość jazdy i po rozkulaniu się było znośnie. Jednak gdy pod koniec się schowało, temperatura ostro spadła i zrobiło się naprawdę nieprzyjemnie.

Łobżenica – Osiek
Dystans 82,9 km. Czas w ruchu 3 godziny 56 minut.

Po sześciu dniach jeżdżenia zostało pięćdziesiąt pięć kilometrów. Niewiele, ale pogoda się psuła: temperatura spadała i wiało coraz mocniej. Mogłem albo rozłożyć sobie końcówkę na dwie króciutkie jazdy, albo postarać się machnąć wszystko na raz i zgodnie z pierwotnym planem wyrobić się z jednym dniem zapasu. Wybrałem tę drugą opcję.

Brudny, ciemnoniebieski rower szutrowy oparty o tron świętego Mikołaja, ozdobiony dwoma złotymi sylwetkami reniferów. Za tronem wysoka sztuczna choinka z bombkami i światłami.

Skoro wiał coraz mocniejszy wiatr z zachodu, postanowiłem pojechać do Osieka, na trasę Średniej Pętli Noteckiej, by po przekroczeniu Noteci wracać z wiatrem w plecy. Początek był ciężki. Zmęczone nogi nie chciały już kręcić i męczyłem się z wmordewindem kulając momentami poniżej 15 km/h. Na szczęście później jechało się dużo lepiej i tuż przed Nakłem pyknęła mi pięćsetka. Na rynku zrobiłem z tej okazji pamiątkową fotę i popedałowałem do domu.

ŚPN – koniec Świątecznej Pięćsetki
Dystans 61,3 km. Czas w ruchu 3 godziny 24 minuty.

W siedem dni przejechałem 507,3 kilometra, spędzając w ruchu 24 godziny i 27 minut. To bardzo dużo, bo poprzednie dwa podejścia, kiedy jeszcze byłem piękny i młody, zajmowały mi poniżej 21 godzin!

Po dodaniu 3 godzin i 55 minut na postojach okaże się, że na przejechanie tych pięciuset kilometrów musiałem poświęcić dobę, 4 godziny i 22 minuty.

Jest i jasna strona tego siedzenia na rowerze: każda z tych długich godzin spędzonych w zimnie, była godziną, w czasie której nie słyszałem z pokoju obok „Samych swoich” lub „Potopu” xD

Mapa okolic Nakła nad Notecią z nałożonymi trasami moich jazd podczas Świątecznej Pięćsetki. Skrajne położenia to Białośliwie i Szamocin na zachodzie, Wierzchucinek na wschodzie, Łobżenica i Więcbork na północy.

Jak widać na powyższej mapie, trzymałem się bliskiej okolicy, bez długich jazd powyżej 100 kilometrów, które w przypadku poprzednich podejść pozwalały mi wyrabiać się w pięć dni, a nie siedem. Mniej spektakularnie, dużo bardziej rozważnie. Ot, starość.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

W sumie w grudniu przejechałem 881 kilometrów, co jest drugim najlepszym wynikiem w całym roku, ustępując tylko czerwcowi! Z szesnastu zarejestrowanych aktywności tylko cztery, o łącznej długości 37 kilometrów, były wyjazdami na zakupy. Cała reszta to jeżdżenie dla frajdy, czasem większej, czasem duuużo mniejszej.

Infografika z serwisu Ride with GPS w formie kalendarza na grudzień z zaznaczonymi aktywnościami. Poniżej podsumowanie miesiąca. Dystans: 881 kilometrów, suma przewyższeń: 4548 metrów, czas w ruchu: 1 dzień 19 godzin i 4 minuty oraz liczba jazd: 16.

Ile wyjeździłem w całym roku i jak ten sezon wypadł w porównaniu do poprzednich lat, opiszę w osobnym wpisie. Tak jak podsumowanie 2023 pewnie będzie pełny cyferek i wykresów, więc nie pojawi się za szybko, bo muszę to wszystko obrobić.

2 odpowiedzi na „Grudzień na rowerze”

  1. Awatar bobiko

    @silvarerum @LukaszHorodecki o kurde, wykręciłeś lepszy wynik ode mnie :D

    szacun – miałem parcie na festive ale obowiazki rodzinno-firmowe były priorytetowe, juz nie wspominając o przeziębieniu i ciągłych smarkach..

    Tak czy siak, gratuluję i ciesze się, ze mimo niezbyt przyjemnych aspektów kolarstwa romantycznego, dałeś radę :) brawo Ty

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *