Listopad na rowerze

Miniaturka dla wpisu „Listopad na rowerze”. Na zdjęcie roweru stojącego na tle jeziora nałożony półprzeźroczysta grafika kalendarza. Nad tym zielony pasek z białym napisem „Myśliwi psują mi jazdy”.

Rowerowy miesiąc zacząłem słabo, bo od informacji, że od 5 do 12 listopada nie będę mógł ruszyć się z domu, bo spadło na mnie pilnowanie rodzinnego interesu. Żeby całkiem tego czasu nie zmarnować, dzień przed „uwięzieniem” wyskoczyłem na setkę do Koronowa.

Kusiło trochę, żeby przeciągnąć trasę o objazd Zalewu Koronowskiego, ale że nie chciało mi się wyjeżdżać z domu za wcześnie i czekałem do dziesiątej, aż się zrobi cieplej, to i czasu nie starczyło na włóczenie się po lasach.

Za to zjechałem w dwóch miejscach ze stałej drogi i zdobyłem cztery skwadraty, odwiedzając dwie miejscowości, w których wcześniej nie byłem, mimo że przejeżdżałem w pobliżu wiele razy.

Głównym celem był dawny most kolejki wąskotorowej w Koronowie, gdzie jak zawsze zastanawiałem się, kto wpadł na pomysł, żeby tamtejszy postój przy DDR (bardzo fajny zresztą) zrobić w takim miejscu, żeby nie było z niego widać mostu i rzeki.

Spory kawałek dalej, pod wsią Jastrzębiec, trafiłem na kawałek asfaltu tak świeżego, że przemykałem między pracującymi maszynami. Najwyższy czas, bo droga tam była już naprawdę kiepska.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

Gdy tylko znowu mogłem się ruszyć z domu, wyskoczyłem najpierw na małą pętlę po okolicy, niecałe cztery dychy, a dwa dni później na Średnią Pętlę Notecką.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

Kolejny tydzień to najpierw znowu prawie czterdziestokilometrowa trasa koło domu i pętla nad Notecią, tym razem Mała.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

Za to w ostatnim tygodniu pojechałem Dużą Pętlę z dodatkowym kawałkiem Gromadno – Iwno – Kcynia, dzięki czemu uzbierało się ponad 100 kilometrów. Jechało się świetnie, bo pogoda sprzyjała: od samego rana świeciło słońce i malowało wszystko na złoto.

Większą pierwszą część drogi zaplanowałem po asfalcie, ale w Gromadnie miałem wjechać na leśne szutry i przejechać nimi, z małymi przerwami na asfalt, aż do Potulic. Niestety, już na wjeździe do pierwszego lasu stała tabliczka „Uwaga polowanie”. Powkurwiałem się trochę pod tym znakiem, przeglądając na telefonie informacje o datach zaplanowanych polowań na stronie gminy, po czym zmieniłem trasę i pojechałem szosami na Kcynię.

<rant mode="on">
To nie pierwszy raz, kiedy banda zwyroli zabijających dla przyjemności psuje mi rowerowanie i muszę zmieniać przez nich plany. Nie wiem, dlaczego mogą sobie postawić tablice na długi czas, bez informacji kiedy i na jakim dokładnie obszarze odbędzie się polowanie.

Zrzut ekranu strony Biuletynu Informacji Publicznej z listą obwieszczeń o planowanych polowaniach.
Polowania w BIP-ie

Za to osobom chcącym wejść do lasu na spacer, czy wjechać na rowerze pozostaje odpalenie BIP-u gminy (tak wygląda to u mnie) i ręczne sprawdzanie plik po pliku długiej listy obwieszczeń w PDF, czy akurat tego dnia ktoś planuje ulżyć swojej perwersji. Do tego wszystkie są bardzo ogólne, nie wskazują konkretnego miejsca, tylko „na terenie miejscowości X”.

Tablice na wjeździe do lasu powinny zawierać dokładną datę polowania. A PZŁ powinien zostać zmuszony do prowadzenia serwisu, w którym na mapie można by wcześniej sprawdzić gdzie i kiedy będą się kręcić zwyrole ze strzelbami.
<rant mode="off">

Dwa dni później, korzystając z ostatniego bezdeszczowego dnia, zrobiłem jeszcze cztery dychy niedaleko domu i to był koniec listopadowego rowerowania.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

Po przymusowym przestoju na początku miesiąca nie spodziewałem się, że przekroczę 500 kilometrów, ale jednak się udało.

Infografika z serwisu Ride with GPS w formie kalendarza na listopad z zaznaczonymi aktywnościami. Poniżej podsumowanie miesiąca. Dystans: 525 kilometrów, suma przewyższeń: 3167 metrów, czas w ruchu: 1 dzień 1 godzina i 35 minut oraz liczba jazd: 15.

W sumie wyszło 525 kilometrów nakręcone w czasie piętnastu zarejestrowanych aktywności. Siedem z nich to jazdy dla frajdy, w tym dwie o długości ponad 100 km. Reszta to wyjazdy na zakupy itp.

W listopadzie wyprzedziłem cały zeszły rok o prawie 1600 kilometrów, podkręcając roczny przebieg do 6447. Przekroczenie planu, jakim było 6,5 tysiąca to kwestia jednej jazdy, więc jaki by grudzień nie był, mogę powiedzieć, że wyjeździłem już swoje.

Jedna odpowiedź do „Listopad na rowerze”

  1. Awatar meak

    Podobne historie przy okazji polowań miałem pod Szczecinem. I też mnie to wkurza, kiedy nagle się okazuje, że drogą, którą jechałem na rowerze “tam” już nie mogę wrócić, bo znienacka urządza się polowanie. I z wycieczki, która miała liczyć jakieś 30 km robi się przymusowe 40-50 z powodu objazdu. I nie mówiąc też o noclegach na dziko, kiedy wisząc w hamaku w lesie słyszę całkiem nieodległe strzały ;)
    W Wyborczej niedawno był wywiad z myśliwym i, jeśli w ogóle mają się odbywać polowania to wolałbym, żeby robili to właśnie tacy ludzie jak ten “wywiadowany” niż ogromna aktualnie większość zbirów ze strzelbami, których nie interesuje tak naprawdę nic poza możliwością zabijania dla przyjemności -> https://wyborcza.pl/7,177851,31546700,mysliwy-o-mysliwych-amatorzy-bez-wiedzy-przyrodniczej-najwazniejsza.html

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *