Początek miesiąca to mała kotka, której nie chciałem zostawić na dłużej samej oraz koło w serwisie, po tym jak pękła mi obręcz. Najpierw serwis czekał na części, a potem ja przez pracę nie mogłem się ruszyć, żeby odebrać zrobione koło.
Ostatecznie rower nadający się do jazdy oraz czas na dłuższe jeżdżenie miałem dopiero 20 sierpnia, czyli zmarnowałem trzy tygodnie.
– –
Zacząłem od Małej Pętli Noteckiej we wtorek, a w sobotę pojechałem na planowaną na początek września trasę dookoła doliny rzeki Rurzycy z wizytą na dwóch dużych wrzosowiskach. Miałem wybrać się tam w ramach mojej urodzinowej jazdy, ale na fedi @mgorny dał znać, że wrzosy są już w pełnym rozkwicie i musiałem się śpieszyć, żeby zdążyć, zanim przekwitną.
Nie chciałem po długiej przerwie porywać się na zbyt długą trasę, więc zacząłem od podróży pociągiem z Nakła do Piły. Zastanawiałem się, czy stamtąd nie przejechać jeszcze do Płytnicy, ale przerwa między pociągami była tak długa, że pedałowanie wychodziło na to samo.
Po dojechaniu przez Starą Łubiankę do Czechynia pojechałem na Szwecję i Sypniewo. Ta druga miejscowość aktualnie przypomina krajobraz księżycowy, bo droga przez nią i spory jej kawałek dookoła przechodzi przebudowę. Przebudowę raczej głęboką, bo poprzednia nawierzchnia została zdarta łącznie z podbudową, która jest usypywania na nowo. Na szczęście jechałem na moich szutrowych oponach, więc na dopiero co utwardzanych warstwach kruszywa nie miałem żadnych problemów.
Z placu budowy odbiłem na Kłomino, poradzieckie miasto-widmo, które okazało się nie być już widmem. Poprzedni raz byłem tam w 2018 i sporo się zmieniło. Został jeden, zamieszkały blok, ogrodzony, z trawnikiem itp. a po ruinach nie ma śladu poza stertami żelbetonu zgromadzonymi w jednym miejscu. Trochę żal klimatu, ale dobrze, że to miejsce i budynek się nie marnują.
A zaraz za Kłominem zaczęły się wrzosowiska.
Wrzosowiska Kłomińskie to wg. Wikipedii największe wrzosowiska w Polsce i jedne z największych w Europie. Zajmują teren dawnego poligonu, najpierw niemieckiego, a później radzieckiego.
Mimo dojazdu gruntowo-piaskową, wyboistą drogą przez las, miejsce okazało się dość popularne i na parkingu przy punkcie obserwacyjnym spotkałem sporo ludzi. Na szczęście bez przesadnych tłumów i siary w rodzaju grilla wśród wrzosów.
Po chwili ruszyłem stamtąd na północ, by potem skręcić na wschód w stronę Okonka. Trasa Kłomino-Okonek okazała się świetna, idealna dla rowerów szutrowych. Piach (ale bez przesady, ani razu nie prowadziłem), ziemia, trawa, szyszki, szuter, gruz, płyty betonowe, zniszczony i cały asfalt – trafia się tam każda możliwa nawierzchnia, często po kilka rodzajów naraz w rozmaitych konfiguracjach. Nie tylko nie jest nudno, ale gdy już trafi się jakiś zabłąkany samochód, to na sporych częściach tego odcinka jedzie wolniej od roweru.
Po drodze zahaczyłem o Lützow, duży poniemiecki bunkier, który na poligonie spełniał funkcję stanowiska obserwacyjnego ognia artyleryjskiego. Przyjemnie było na chwilę schować się przed upałem w tak chłodne miejsce. Bunkrów małych i dużych jest w tamtej okolicy sporo i trochę szkoda, że zajrzałem tylko do jednego, ale trzeba było jechać na kolejne wrzosowisko :)
Rezerwat przyrody Wrzosowiska w Okonku ma podobną genezę do kłomińskich i powstał na terenie dawnego poligonu Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej. Jest dużo mniejszy od Diabelskich Pustaci, ale równie fantastyczny.
Gdy nałaziłem się pomiędzy wrzosami i napstrykałem zdjęć przyszła pora na powrót. Z Okonka pojechałem asfaltami w stronę Jastrowia, gdzie odbiłem na Brzeźnicę, gdzie byłem już na znajomych terenach. Za Budami przeciąłem krajową drogę nr 22 i wjechałem na idealne leśne szutry wzdłuż Rurzycy. Odpocząłem chwilę nad jeziorem, przy zaskakująco pustym o tej porze roku polu biwakowym Wrzosy (okazało się zamknięte przez bakterię E. coli w ujęciu wody) i pojechałem na pobliską stację w Płytnicy, skąd pociągiem z przesiadką w Pile wróciłem do domu.
Wrzosowiska okazały się wspaniałe, a trasa pomiędzy nimi bardzo przyjemna. Myślę, że stanie się stałym punktem programu w czasie kwitnienia wrzosów.












– –
Następny tydzień zacząłem od spokojnego rozjazdu po okolicy, a w środę wyskoczyłem na trochę żwawsze i dłuższe kulanie.
Po długiej przerwie na początku miesiąca bałem się trochę o formę, ale bezproblemowy przejazd przez wrzosowiska i regularne treningi pokazały, że jest w porządku i mogę brać się za trasę, która miała być ukoronowaniem tego sezonu: pierwszy raz od 2017 chciałem przejechać ponad dwieście kilometrów jednego dnia.
Jako cel wybrałem jeziora i lasy za Chojnicami. Wyjechałem o piątej, czyli jeszcze wczesnym świtem. Tak wczesny wyjazd wynagrodziło mi nie tylko obserwowanie wschodu słońca z roweru, ale pierwsze w życiu spotkanie z wilkiem na wolności.
Między Więcborkiem a Sępólnem Krajeńskim wyszedł z lasu i chciał przebiec przez szosę przede mną. Widziałem, że z przeciwka zasuwają samochody, więc krzyknąłem EJ!!! Spojrzał na mnie i zawrócił do lasu. To bardzo krótkie, bo trwające kilka sekund spotkanie zrobiło na mnie spore wrażenie i zdecydowanie było najlepszym punktem całej wycieczki.
Poranny chłód szybko ustąpił i w Chojnicach, gdzie przystanąłem na dłuższy odpoczynek, ściągnąłem z siebie wszystko, co mogłem i nasmarowałem się kremem z filtrem. Tego dnia komputerek pokazywał mi momentami nawet 35°C, ale byłem na to gotowy. Poza dwoma bidonami 0,75l z rozpuszczonym izotonikiem, w torbie pod siodłem wiozłem kolejne 1,5 litra izo, na wypadek gdybym w lasach, w które wjechałem za Małymi Swornegaciami, nie mógł znaleźć sklepu.
Między Charzykowami a Małymi Swornegaciami prowadzi elegancka szutrowa DDR przez las, z umocnionymi plastikową siatką bardziej stromymi podjazdami. To część Marszruty Kaszubskiej i jedzie się tym przyjemnie, ale raczej nudno. Bardziej turystyka, niż wyprawa. Na szczęście później zjechałem w Bory Tucholskie, na niebieski „Szlak Brdy” i zrobiło się ciekawie.
Cały „Szlak Brdy” ma 159,3 km i został wytyczony na początku lat 90-tych przez połączenie kilku krótszych tras. To najdłuższy szlak pieszy na terenie kujawsko-pomorskiego.
Teoretycznie to pieszy szlak PTTK, nie rowerowy, dlatego nie marudziłem, że dwa razy musiałem rower prowadzić. Widoki dookoła zdecydowanie mi to rekompensowały, tak jak i satysfakcja z przejechania przez momentami całkiem trudny teren z korzeniami i piaskiem.
Może w przyszłości wybiorę się na przejazd całym tamtym szlakiem, bo te jego fragmenty, które już znam, są naprawdę fajne.
Po zjechaniu ze szlaku w Swornegaciach stuknęła mi setka. Stamtąd ruszyłem najpierw szutrową DDR-ką, potem po asfalcie i w końcu gruntowymi drogami w stronę całkowicie zakorkowanego przez roboty drogowe Człuchowa, gdzie zrobiłem postój na pokrzyżackim zamku. Potem już szosami do Debrzna, gdzie znalazłem się znowu na znajomym terenie. Kawałek przed domem licznik pokazał 200 kilometrów, więc zatrzymałem się, by pochwalić się na fedi i popedałowałem dalej.
Po przejechaniu pierwszej od lipca 2017 trasy 200+, na dodatek w takim upale, byłem w zaskakująco dobrej formie. Zarówno nogi, jak i tyłek trzymały się dobrze. Aż musiałem się powstrzymywać, żeby od razu nie siąść do planowania kolejnej dwusetki.
Nie chcę powtórki z problemów z kolanami, które zresztą trwają do dzisiaj, dlatego nie planuję kolejnej tak długiej jazdy w tym roku.












– –
W sumie uzbierało się 27 zarejestrowanych jazd i ponad 670 kilometrów. Z tego 7 razy i 487 km pojechałem dla frajdy, a resztę na zakupy, do paczkomatu i takie tam.

Mimo dwóch letnich miesięcy z planami pokrzyżowanymi przez chorobę i awarię ciągle jestem do przodu w porównaniu z zeszłym rokiem, o półtora tysiąca kilometrów. Niedługo powinienem wyrównać cały zeszłoroczny dystans, bo zostało mi do niego tylko pięć setek
Planów na wrzesień właściwie nie mam, poza urodzinowym wypadem w Dolinę Rurzycy, bo nie ma mowy, żeby przyśpieszony wyjazd na wrzosowiska powstrzymał mnie od kolejnej wizyty w tamtej okolicy.
Dodaj komentarz