Październik na rowerze

Miniaturka dla wpisu „Październik na rowerze”. Na zdjęcie częściowo zasypanej opadłymi liściami drogi dla rowerów nałożony zielony pasek z białym napisem „Wśród złotych liści”.
Tafla jeziora, w której odbijają się otaczające drzew i krzewy oraz szare, zachmurzone niebo.
Jezioro w Czarmuniu

Październikowe jeżdżenie zacząłem już pierwszego dnia miesiąca, gdy udało mi się wyskoczyć po południu na sześćdziesiąt kilometrów pętli Dźwierszno – Borzyszkowo.

Trasa jest na tyle fajna i bliska domu, że zacząłem już przeliczać, że gdybym robił ją codziennie od Wigilii do Nowego Roku, to akurat uzbierałbym pięćsetkę. Na szczęście potem rozum mi wrócił i przypomniałem sobie jak upierdliwy i ciężki bywa udział w Festive 500. Chociaż nie mogę powiedzieć, żeby nie kusiło spróbować ponownie, bo to klasyczny wręcz przykład type 2 fun.

Niestety, całą resztę tygodnia musiałem odpuścić z przyczyn pozarowerowych.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

Za to w następnym tygodniu przejechałem się trzy razy. Zacząłem od Średniej Pętli Noteckiej z dołożonym kawałkiem Liszkowo – Wyrzysk, przez co uzbierało się 75 km. Następnego dnia wyskoczyłem na sześć dych, tym razem Mrocza – Trzemiętowo – Gorzeń.

Dwa dni później chciałem zrobić pętlę podobnej długości, ale wiało tak bardzo, że po kilku kilometrach zmieniłem plany i zadowoliłem się ćwierćsetką.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

Na szczęście silne wiatry odpuściły i w kolejnym tygodniu najpierw machnąłem prawie dziewięćdziesiąt kilometrów trasy Łobżenica – Borzyszkowo.

A w sobotę pojechałem na dłuższy wyjazd do Margonina i Gołańczy z powrotem przez Kcynię.

Przede wszystkim chciałem zbadać resztę tej asfaltowej dedeerki z Gołańczy w stronę Margonina, którą przypadkiem odkryłem w zeszłym miesiącu. Jedzie się nią świetnie, ale trochę przybija to, ile zmarnowano tam pieniędzy na rzeczy niepotrzebne, a o przydatnych nikt nie pomyślał. Tekst o tym mam w planach, więc nie będę się teraz rozpisywał.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

Kolejny tydzień obył się bez krótszych treningów, ale za to przejechałem się do Złotowa, gdzie po raz pierwszy zaliczyłem pętlę wokół tamtejszych jezior i w końcu zajrzałem na pole do disc golfa.

Mimo jesieni widać było, że jest regularnie używane, tak przynajmniej sugerowały ślady na tee padach oraz wokół koszy. Fajna sprawa, szkoda tylko, że rozwalone kolana całkowicie uniemożliwiają mi spróbowanie gry, tym bardziej że to jedyny sport, który czasem oglądam.

Złotów to miasto, z którym mam rowerową love/hate relationship. Elegancka asfaltowa ścieżka wokół Jeziora Miejskiego, z ławkami co kawałek, z drugiej strony jeziora jest jeszcze bardziej malownicza, bo przebiega w lesie. Jedzie się świetnie, jest gdzie odpocząć i na co popatrzeć.

Za to wjechanie rowerem do samego miasta to porażka. W żadnej innej miejscowości, z tych, po których miałem okazję pojeździć, nie ma tylu znaków B-9, czyli zakazu wjazdu rowerów. Zamiast tego trzeba jeździć po koślawych chodnikach, często z wysokimi krawężnikami, które oznaczona jako DDR i cyk, pora na CS-a.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

Ostatni tydzień to jedynie wypad na siedem dych trasy m.in. w lasach na południe od Noteci, gdzie pojechałem po brakujące squadraty. W sumie uzbierało się ich szesnaście. Miało być siedemnaście, ale jednego mi nie zaliczyło. Najwyraźniej pomyliłem się przy sprawdzaniu, jak głęboko muszę wpakować się na boczną polną drogę, więc będę musiał wybrać się tam jeszcze raz. Z przyjemnością, bo jeździ się tam naprawdę fajnie.

Spora tej część trasy to leśne drogi gruntowe i szutrowe, równe i szybkie. Gdybym tylko miał tam bliżej, a pieprzeni myśliwi nie zabierali dla siebie co chwile sporych kawałków lasu, to bywałbym tam bardzo często.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

W sumie w październiku zrobiłem ponad 750 kilometrów, o ćwierć tysiąca więcej niż we wrześniu. Łącznie spędziłem w ruchu półtorej doby i podjechałem na cztery i pół kilometra w górę.

Z dwudziestu zarejestrowanych jazd tylko osiem, o łącznej długości 625,7 km było dla frajdy, a reszta na zakupy, do urzędów itp.

Grafika z serwisu Ride with GPS: karta kalendarza na październik z zaznaczonymi dniami z zarejestrowanymi aktywnościami. Pod kalendarzem podsumowanie miesiąca. Dystans 753 kilometry, przewyższenia 4540 metrów, czas w ruchu 1 dzień 12 godzin i 7 minut, 20 jazd.

W rocznym przebiegu zbliżyłem się do sześciu tysięcy, brakuje mi do tego celu już tylko niecałe osiem dych. Oznacza to, że powinienem dać radę w 2024 dobić do 6,5 k, o ile pogoda się nie załamie, a sprzęt i zdrowie pozwolą na jazdę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *