W pierwszym pełnym tygodniu września najpierw wybrałem się na Małą Pętlę Notecką z dodatkowym przejazdem przez rezerwat Borek. Chciałem sprawdzić, ile wody zostało w zalanym przez bobry lesie po upalnym i suchym lecie. Okazało się, że prawie nic.

Potem przyszła pora na moją urodzinową jazdę. W zeszłym roku była nadspodziewanie pozytywnym doświadczeniem i liczyłem na powtórkę tych doznań. Zaczęło się jednak słabo, bo od przeziębienia, które wyskoczyło dzień wcześniej. Pomyślałem, że skoro w planie mam tylko niecałe 120 kilometrów, zaplanowany dłuższy postój nad jeziorem i nigdzie się nie spieszę, to nawet przy trudności ze swobodnym oddychaniem powinienem dać radę.
Myliłem się i wymęczyłem jak nigdy. A na fizyczne zmęczenie nałożyło się psychiczne i ostatecznie dotarłem do końca wyczerpany i przybity. Nawet zdjęć na trasie nie chciało mi się robić. Znakomite świętowanie urodzin, nieprawdaż?
Szkoda, że pozarowerowe okoliczności popsuły mi jazdę, bo sama trasa jest świetna. Pociągiem do Piły a stamtąd asfaltem do Starej Łubianki, za którą wjeżdża się w lasy i zostaje pośród nich przez większość jazdy.
Z Czechynia przez Szwecję jadę do Sypniewa, gdzie jest okazja na uzupełnienie napojów w Dino, a potem przez Brzeźno i Budy jadę na pole biwakowe „Wrzosy”, gdzie w tym roku jest wyjątkowo spokojnie, bo w ujęciu wody Sanepid znalazł bakterie E. Coli i zamknął biwakowisko.
Samo jezioro Krąpsko Średnie, nad którym leżą „Wrzosy” jest oczywiście czynne i gdybym nie był przeziębiony, na pewno bym sobie popływał przed powrotem do Piły na dworzec.




– –
W następnym tygodniu znowu siedzieliśmy z synem w Toruniu i nie wybrałem się na rower ani razu. Dopiero 19 września wyskoczyłem na niecałe pięć dych, żeby się rozruszać i oczyścić głowę.
Po tym wypadzie poczułem się na siłach na dłuższe rowerowanie i dwa dni później wybrałem się do Chodzieży. Żeby nie oglądać ponownie wielokrotnie przejechanych dróg, postanowiłem pojechać nieco inną drogą. Za Krostkowem zjechałem na boczne drogi wzdłuż torów, gdzie grunt i szuter co jakiś czas tylko ustępowały miejsca asfaltowi i tak dojechałem do Miasteczka Krajeńskiego, potem za Byszewicami skręciłem na Prawomyśl i omijając Kaczory, wyjechałem na asfalt między Krzewiną a mostem na Noteci.
Gdy dojechałem do samej Chodzieży, znowu zjechałem ze zwyczajowej trasy i okrążyłem całe Jezioro Chodzieskie. Okazało się, że mają tam całkiem przyzwoitą ścieżkę dookoła, w sam raz do rodzinnej rekreacji. Ścieżka przy samym mieście przechodzi w promenadę z zapleczem wodniackim, pomostami, lodziarniami, placem zabaw itp. a kawałek dalej, na wschodnim końcu jeziora, jest miejska plaża.
Nie chciałem od razu wracać do domu, więc zamiast prosto na Szamocin, odbiłem na Margonin. Za miejscowością Studźce zaczyna się koszmarna droga dla rowerów z wykoślawionej kostki. Już miałem się zatrzymać i poskarżyć na nią na fedi, gdy na skraju lasu ustąpiła przyjemnej szutrowej ścieżce, z zablokowanym słupkami wjazdem samochodów na każdym przecięciu z drogami. Na dodatek w środku odcinka stoi wiata z ławkami i koszem na śmieci. DDR prowadzi do samego Margonina, gdzie znowu wjeżdża się na kostkę, tym razem mniej koślawą.
Kolejna rowerowa niespodzianka czekała na mnie w Grabowie, gdzie zjechałem z trasy, by zobaczyć budynek dawnego dworca kolejowego. Okazało się, że na miejscu torów kolejowych teraz przebiega asfaltowa droga rowerowa.
Nie miałem czasu, żeby obejrzeć ją całą, ale kawałek, który widziałem był całkiem przyzwoity, chociaż niepotrzebnie wydano tam sporo kasy. Może napiszę o tym coś więcej, ale dopiero po przejechaniu całości.
W Gołańczy odbiłem na Smogulec i przez Gromadno wróciłem do domu.









– –
Ostatni tydzień to dwie niedługie jazdy: pięćdziesiąt kilometrów Gorzeń–Mrocza oraz niewiele mniej na Małej Pętli Noteckiej z małym dodatkiem.


– –
W sumie we wrześniu uzbierało się 502,8 km, o trzysta mniej niż przed rokiem. Z jedenastu zarejestrowanych jazd (rok temu było ich 20), sześć było dla frajdy, reszta na zakupy itp.
Powinno być parę jazd więcej, bo pojeździłem trochę miejskimi rowerami po Bydgoszczy i Toruniu (w tym drugim sieć DDR zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie), ale zapomniałem włączyć nagrywania.

Mimo ostatnich kilku miesięcy, gdy z różnych powodów mogłem pojeździć mniej, niż bym sobie tego życzył, ciągle wyprzedzam zeszły rok – po dziewięciu miesiącach o ponad 1200 kilometrów. Co więcej, we wrześniu przekroczyłem cały zeszłoroczny dystans i teraz już tylko poprawiam tamten wynik.
Chciałbym do końca roku dobić do sześciu tysięcy kilometrów (po cichu liczę na sześć i pół tysiąca), ale to będzie zależało głównie od pogody.
Dodaj komentarz