Rowerowy lipiec rozpocząłem od rozczarowania, jakie spowodowała kombinacja niepewnej pogody oraz niskich zdolności przewozowych polskich kolei.
Od zeszłego roku marzy mi się przejazd Starym Kolejowym Szlakiem z Kołobrzegu do Wałcza. Chciałem pojechać już w tym roku, nie czekając na dokończenie odcinka Złocieniec – Wałcz.
Cały szlak to 190 kilometrów, a po doliczeniu odcinka między moim domem a Wałczem aż 280, sporo powyżej moich obecnych możliwości. Właśnie dlatego plan obejmował podróż pociągiem do Kołobrzegu, przejazd 210 kilometrów do Piły i ponowne załadowanie się do pociągu.
Przeliczając czas między pociągami i porównując go z czasem, jaki potrzebuję na przejazd oraz przerwy po drodze na odpoczynek/jedzenie/robienie zdjęć itp., zapomniałem o jednej ważnej rzeczy. Mamy sezon wakacyjny i wszystkie pociągi jadące nad morze są pełne. Gdy wiedziałem, że pogoda w wybranym terminie powinna być OK, nie było już biletów na ten dzień.
W końcu kupiłem bilety w ciemno na 28 lipca, licząc, że trafię na dzień bez ulewy czy burzy.
– –
Zniechęcony przez problemy z planowaniem wyjazdu do Kołobrzegu, na który zdążyłem się już nieźle podjarać, nie mogłem zebrać się do zwykłych treningów. Dopiero siódmego lipca, w niedzielę, ruszyłem się na pętlę po okolicy.
Na pocieszenie zaplanowałem sobie inną dłuższą trasę. Zamiast nad morze – nad Zalew Koronowski. Dopiero co tam byłem, ale tym razem postanowiłem odpuścić rozczarowujące odbicie na Tucholę i zamiast tego pojechać na wschód, w kierunku Wierzchucina, skąd planowałem skręcić na Wierzchlas i odwiedzić rezerwat cisów, które zainspirowały Leona Wyczółkowskiego.
Wstałem o trzeciej i przed piątą byłem w drodze. Po 45 kilometrach dotarłem do lasów nad Zalewem, gdzie byłoby jak zawsze fantastycznie, gdyby nie wycinka co kawałek. Piły, harwestery, ładowacze, ciężarówki… Trzeba się śpieszyć z odwiedzaniem tamtych lasów, bo niedużo z nich zostanie.
Kawałek za Zamrzenicą odbiłem na Minikowo i wjechałem na nowe dla mnie drogi. Już w pierwszej miejscowości znalazłem oznakowany dawny cmentarz ewangelicki z XIX wieku. Oczyszczony z chaszczy i śmieci, ogrodzony i z tablicą informacyjną. Takie cmentarze i drogowskazy do nich mijałem potem sporą część dnia. To efekt pracy Stowarzyszenia na Rzecz Ocalenia Śladów Przeszłości w Gminie Cekcyn „Światło”, które postawiło sobie za cel m.in. opiekę nad zabytkami i edukację na rzecz tolerancji wyznaniowej.
Po dotarciu do Wierzchucina odpocząłem na ławce na tamtejszej stacji PKP, gdzie przeglądając mapę, odkryłem, że ten obszar był w latach 1944-1945 niemieckim poligonem rakietowym, gdzie testowano V-2. Nadłożyłem więc drogi i podjechałem na chwilę do Lisin, żeby zobaczyć lej po takiej rakiecie.
Po powrocie na trasę pojechałem do rezerwatu, głównego celu podróży. Tam czekała mnie niemiła niespodzianka: „w związku z uszkodzeniem drzewostanu, wskutek naturalnych procesów zamierania drzew na terenie całości rezerwatu »Cisy Staropolskie im. Leona Wyczółkowskiego« w Wierzchlesie obowiązuje zakaz wstępu”. Nie tylko ja się naciąłem, bo poza mną trafiła tam też grupa wakacjujących niedaleko turystów.
Od tego momentu zaczęło się wracanie. Grzało coraz mocniej, a lasy były coraz rzadsze, więc wypatrywałem sklepów, gdzie mogłem kupić kolejne izotoniki. W sumie w czasie tej trasy wypiłem prawie sześć litrów płynów, a i tak wróciłem ponad dwa kilogramy lżejszy, niż wyjechałem.
Nie chciałem wracać tą samą drogą, nie tylko, by uniknąć oglądania znowu tych samych miejsc, ale przede wszystkim, żeby nie jechać przez pola bez osłony lasu. Dlatego zamiast krajową 56 do Koronowa pojechałem przez Stronno, Neklę i Żołędowo do Bydgoszczy, skąd przez Potulice dotarłem do domu.
Świetna trasa, kapitalne okolice. Z chęcią jeszcze wrócę za Zalew Koronowski, może tym razem w okolice Cekcyna i Tlenia?












– –
Po tak długiej trasie postanowiłem odpocząć i odpuścić trochę. W tygodniu nie wybrałem się żaden trening, a na weekend zaplanowałem trasę poniżej setki.
Pojechałem wielokrotnie przemierzanymi i raczej nudnymi drogami w okolicach Wąwelna i Więcborka. Żeby uprzyjemnić sobie jazdę, w Śmiłowie odbiłem na pomost na jeziorze, na drugie śniadanie i krótki odpoczynek.
Z Więcborka wyjechałem drogą wojewódzką 189, która jest w trakcie remontu i na sporej części tamtego odcinka ma kapitalny, nowiutki asfalt. Według planu miałem po minięciu Dorotowa skręcić na Rudną i Łobżenicę, ale gdy zobaczyłem, że jest jeszcze przed jedenastą, postanowiłem zmienić plany i pojechać prosto, do Złotowa.
W Złotowie wciągnąłem wege hot-doga na Orlenie i posiedziałem na ławce nad jeziorem, gdzie słońce mnie rozleniwiło i nie chciało mi się ruszać dalej. Gdy się w końcu zebrałem w drogę, w lusterku zauważyłem ciemniejące niebo. Te ponure chmury goniły mnie aż do samego domu. Bojąc się złapania przez burzę, pedałowałem, ile wlezie. Na ostatnich kilometrach wiało już tak, że momentami miotało mną po szosie. Na szczęście dojechałem cały i suchy, a zanim wyszedłem spod prysznica i otworzyłem bezalkoholowe piwo, chmury przeszły bokiem.









– –
Kolejny tydzień to dwie trasy po okolicy i wypad do Chodzieży, który przede wszystkim miał być okazją do zebrania zdjęć do opisu tej trasy do kolejnego odcinka Pętli Noteckich na tym blogu.
Odwiedziłem w końcu w miejsca, do których drogowskazy do tej pory tylko mijałem: kaplicę grobową i ruiny kościoła w Brzostowie, wczesnośredniowieczne grodzisko w Wolsku oraz pomnik pamięci Ofiar Wzgórz Morzewskich.
Gdzieś w okolicach Milcza spotkałem sympatyczną parę na rowerach z sakwami, która trenowała przed niedługim objeżdżaniem kawała Europy ze swoimi dorosłymi dziećmi i podpowiedziałem im najprostszy sposób na przejazd przez Chodzież w stronę Margonina, a sam pojechałem odsapnąć chwilkę na promenadzie nad jeziorem. Gdy wróciłem na trasę, spotkałem ich ponownie. Pojechaliśmy chwilę razem bocznymi drogami i porozmawialiśmy o szlakach rowerowych w okolicy. Potem ich zostawiłem i pojechałem jeszcze zobaczyć zbiornik Mielimąka, po czym wróciłem na moment na swój zwykły szlak.
Odbiłem od niego ponownie w poszukiwaniu prostej drogi z Szamocina do Smogulca. Drogę (i to całkiem fajną) znalazłem i przez polno-leśne dróżki wyjechałem na asfalt tuż przed Smogulcem od strony Gołańczy. Mimo zrobionej ponad setki byłem ciągle świeży, więc postanowiłem przeciągnąć trasę i wrócić do domu przez Iwno. W Nakle zatrzymałem się na rynku, gdzie ochłodziłem się trochę przy kurtynie wodnej (od ładnych paru godzin temperatura przekraczała 30°) i wróciłem do domu.
Po prysznicu czułem się nieźle i zupełnie nie spodziewałem się, że następnego dnia będę miał problemy po jeździe. Obudził mnie silny ból głowy, mdłości i gorączka, które ustąpiły dopiero po dwóch dniach chłodnych pryszniców, zimnych okładów i łykania środków przeciwbólowych. Najwyraźniej się przegrzałem, chociaż nie wiem, dlaczego tak bardzo mnie trafiło tym razem, podczas gdy w czasie wyjazdu za Zalew Koronowski przejechałem więcej kilometrów w wyższej temperaturze bez żadnych problemów.












– –
Gdy problemy zdrowotne minęły, zacząłem szykować się do odłożonego wyjazdu do Kołobrzegu. Umyłem i przesmarowałem rower, zgromadziłem zapasy batonów i izotoników, przygotowałem ciuchy i byłem gotowy. Życie jednak miało inne plany. Zginęła kotka, która przychodziła na nasze podwórko „na sępa” i w ogrodzie zostało jej kilkutygodniowe kocię. Wyjazd musiałem odwołać, bo opieka nad malutką kudłatą kluską była ważniejsza. Trudno, ja mogę pojechać w przyszłym roku (może do tego czasu powstanie odcinek Złocieniec-Wałcz), a kicia miała tylko jedną szansę na przetrwanie.
W sumie w lipcu udało mi się wyrwać na rower tylko jeszcze jeden raz, w czasie którego zauważyłem silne drganie w okolicy tylnego koła. Po powrocie do domu sprawdziłem, co może być przyczyną i znalazłem pęknięcie na łączeniu obręczy. Zawiozłem więc koło do serwisu i miesiąc zakończyłem (oraz zacząłem następny) podwójnie przymusową przerwą od rowerowania, która potrwa nie wiadomo jak długo.
– –
Mimo niezrealizowanych planów, problemów ze zdrowiem i awarii sprzętu udało mi się nakręcić ponad siedemset kilometrów, co w tych okolicznościach uznaję za zdecydowanie dobry wynik.

Z 19 jazd tylko siedem (łącznie 613,2 km) pojechałem dla frajdy, reszta to wyjazdy na zakupy itp.
Nie wiem jeszcze, jak będzie wyglądał sierpień. Kiedy uda mi się oddać odchowaną kotkę do nowego domu i jak szybko serwis wyrobi się ze zrobieniem mojego koła.
Chciałbym się wybrać na dłuższe kulanie za Chojnice i może jeszcze raz za Zalew Koronowski, ale obie trasy są 200+, więc rozsądnie byłoby ograniczyć się do jednej z nich. Na pewno na przełomie sierpnia i września chcę pojechać na urodzinową jazdę dookoła doliny rzeki Rurzycy, tak jak przed rokiem, ale to chyba zostawię sobie na pierwszy tydzień następnego miesiąca.
Dodaj komentarz