Kolejna paczka muzycznych premier 2024

Miniaturka dla wpisu „Muzyczne premiery drugiego kwartału”. Wycinki czterech okładek zestawione w jedna grafikę a nad nimi czerwony napis „Po hiszpańsku, angielsku i polsku”.

Ten wpis wisiał dłuższy czas jako szkic i nie mogłem się zebrać, żeby go dokończyć. A gdy już był gotowy na publikację w miniony wtorek, dostałem powiadomienie o nadchodzącej premierze nowego klipu Any Tijoux, więc przetrzymałem go jeszcze kilka dni, żeby móc dołączyć to wideo. W końcu jest skończony i mogę zaprosić do posłuchania i zobaczenia, co mi ostatnio gra.

Ana Tijoux, „Vida”

Okładka albumu „Vida”. Na jaskrawo czerwonym tle czarne sylwetki liter układających się w tytuł płyty. Na to nałożony w centrum kwadrat o zaokrąglonych rogach, w którym znajduje się zdjęcie Any Tijoux, na którym widac tylko jej głowę i uniesione ręce. Ana ma na sobie błyszczącą bluzkę ze srebnej plecionki, krótkie czarne włosy i patrzy prosto w obiektyw.

Tijoux poznałem dzięki bardzo oszczędnemu, ale fascynującemu koncertowi w NPR, który moją uwagę przykuł najpierw tytułem pierwszego utworu „1977”, który, jak powszechnie wiadomo, jest najlepszym możliwym rocznikiem. Ana rzeczywiście jest moją rówieśniczką, urodziła się we Francji, dokąd uciekli jej rodzice po puczu Pinocheta. Obecnie mieszka i tworzy w Chile.

Po pojawiających się regularnie piosenkach w rodzaju Antifa Dance, #Cacerolazo czy Hijo de la Rebeldía spodziewałem się mocno zaangażowanego materiału i taki się na „Vida” też trafia: „Oyeme” („Wysłuchaj mnie”) mówi o imigrantach odsyłanych z UK na barkach, które Tijoux skojarzyły się ze statkami przewożącymi niewolników z Afryki.

Nie znam hiszpańskiego, więc musiałem wspomóc się tłumaczem gógla:

Wysłuchaj mnie, tyranie
Ty, który tak bardzo uciskasz
Że zniewalacie, strzelacie, zabijacie
Usłyszcie moją pieśń, niech będzie słyszana głośno
Powstaję wraz z moimi ludźmi
Wolność wzywa

W „Busca” („Szukam”) oddaje głos kobiecie szukającej krewnych – ofiar dyktatury Pinocheta:

[Jestem] jedną z wielu, które przez lata, czterdzieści pięć lat szukałyśmy wnuków, które ukradła nam dyktatura cywilno-wojskowa. Musimy ich znaleźć, a oni na nas czekają. Gdzie oni są? […] Nasze poszukiwania trwają, dopóki żyjemy. Proszę, pomóż nam.

Swój gniew wyrzuca w rapowanym z Pablo Chill-E kawałku „Dime qué” („Powiedz mi co”):

Gniew moich ust, gdy coś eksploduje
Czuję wściekłość, gdy świat mnie prowokuje
Wyrzucam ogień, gdy moja dusza jest złamana
Któż może ugasić to, co kryje się w moim sercu?

W kontraście do tych utworów stoi większość albumu, która opowiada o cieszeniu się życiem, pielęgnowaniu w sobie dziecka, śpiewie i tańcu. Nawet piosenka poświęcona zmarłej siostrze „Bailando sola aquí” („Tańczę tu samotnie”) jest wspaniale rozbujana.

Mam dość tego smutku, wypłakiwania rzeki za tobą
Czucia tego smutku, który utknął nawet w moich kieszeniach
Szukania ludzi, którzy wypełnią pustkę
Szukania romantycznej miłości bez żadnego znaczenia
Postanowiłam być szczęśliwa, tańcząc tutaj samotnie

Podobny sentyment wyraża w kończącym płytę „Fin del Mundo” („Koniec świata”).

Jeśli nadejdzie koniec świata
Zatańczmy razem nago

„Vida” to kapitalna płyta zarówno dla miłośników zaangażowanych, jak i bardziej tanecznych kawałków. Mnie od dłuższego czasu towarzyszy przy porannych ćwiczeniach, bo jest idealna do rozruszania się z rana.

St. Vincent, „All Born Screaming”

Okładka albumu „All Born Screaming”. Na czarnym tle stoi zgięta w pas Anne Clark w odcinających się od tła białych długich skarpetach i białej koszuli oraz zlewającej się z tłem czarnej spódniczce. Jej ramiona płoną, a ogień rzuca światło i cień na podłogę.

Anne Clark, występującą jako St. Vincent bardzo wpadła mi w uszy świetną płytą „Masseduction” z 2017, z zaskoczenia zupełnie, bo wcześniej nie znałem jej twórczości.

Następny LP, „Daddy’s Home” z 2021, nie wkręcił się tak bardzo jak poprzednik. Zakładając, że to kierunek, w którym podąży muzyka Clark, nie za bardzo czekałem na kolejne albumy. Algorytm YouTube wiedział jednak lepiej i podsunął mi klipy do nowych singli, po których szybko zmieniłem zdanie.

Już „Broken Man” wystarczył, żeby zwrócić moją uwagę, ale po mocno rockowej „Flea” z Dave’em Grohlem na perkusji wiedziałem, że szykuje się świetna płyta. Miałem rację — po pierwszym przesłuchaniu zdecydowanie wypchnęła „Masseduction” z pierwszego miejsca na mojej liście ulubionych albumów St. Vincent.

„All Born Screaming” to mocno gitarowa płyta między popem a rockiem, którą sama St. Vincent nazywa post-plague popem.

Dobrze pokazuje to tytułowy utwór zamykający płytę, który od początkowej radośnie brzmiącej melodii (z raczej samodeprecjonującym tekstem) przechodzi niespodziewanie w syntezatorowe outro (o ile można tak nazwać pół piosenki) z rozpędzającym się beatem, któremu towarzyszy tylko powtarzane w kółko all born screaming.

Clark tak powiedziała o znaczeniu tytułu utworu i płyty:

If you’re born screaming, that’s a great sign, because it means you’re breathing. You’re alive. My god. It’s joyous. And then it’s also a protest. We’re all born in protest in a certain way. It’s terrifying to be alive, it’s ecstatic to be alive. It’s everything.

Alisa Amador, „Multitudes”

Okładka albumu „Multitudes”. Na zdjęciu głowa Alisy Amador patrzącej prosto w obiektyw. Na górze stylizowane na światła napisu ułożonego ze świateł imię i nazwisko artystki. Na dole tytuł płyty. Całość jest koloryzowana gradientem od żółtego na spodzie po róż na górze.

O Alisie Amador pisałem już w zeszłym roku, po tym jak wygrała konkurs na Tiny Desk Concert w rozgłośni NPR i w końcu doczekałem się całej płyty.

Pierwszym singlem była nagrana na żywo piosenka „I Need to Believe”, w której Amador wraca do wątpliwości dotyczących swojej twórczości, które prawie spowodowały rezygnację ze śpiewania tuż przed sukcesem, który rozkręcił jej karierę. To był pierwszy utwór, który napisała wychodząc z długiego writer’s block.

I need to believe, I need to believe
that there’s nothing wrong with the songs I’m singing
I need to believe, I need to believe
that I do belong in the world I’m living

Muszę przyznać, że po drugim singlu nie byłem pewny, czy reszta płyty mi się spodoba, bo energia „Love Hate Song” jest zdecydowanie ukierunkowana na wyraźnie młodszych ode mnie słuchaczy.

Ostatecznie po kilku przesłuchaniach mi przeszło i teraz już kiwam sobie siwiejącą głową w rytm Amador śpiewającej

I love my life
but I hate i sometimes.
Spinning all my wheels
and I still fall behind.
If you ask me once
I will say that I’m fine,
then I probably break down
when you ask a second time.

Prawie połowę piosenek na swoją debiutancką płytę Amador napisała po hiszpańsku, co świetnie oddaje tytuł „Multitudes”, który jest słowem w obu tych językach i podkreśla złożoność, jaką daje jej z jednej strony wychowanie w USA, a z drugiej bycie dzieckiem latynoamerykańskich artystów folk.

Niestety, nie znalazłem nigdzie zapisanych tekstów, więc nie miałem jak sprawdzić, o czym śpiewa w hiszpańskojęzycznych utworach, takich jak „Extraño”, „Quedar” czy „Pasajeras”. Na szczęście na YT są nagrania z jej koncertów, na których podaje angielskie tłumaczenie niektórych piosenek.

A tam, gdzie tłumaczenia nie znalazłem, mogłem traktować głos Amador jako piękny instrument, niosący raczej emocje niż konkretną treść.

Trzymam mocno kciuki za jej karierę. Mam nadzieję, że długą i owocną.

Renata Przemyk i Dagadana, „Vera to ja”

Okładka albumu „Vera to ja”. W szerokiej białej ramce zdjęcie, na którym Renata Przemyk i Dagadana siedzą i stoją przed drewnianym płotem starego gospodarstwa w strojach wiejsko-niedzisiejszych. Za nimi zabudowania gospodarstwa. Na górze małe litery „Renata Przemyk feat. Dagadana”, z lewej pionowy napis wypełniający całą wysokość zdjęcia „Vera to ja”.

Na koniec polska płyta, której się zupełnie nie spodziewałem. Renatę Przemyk oczywiście znam, gdzieś w czasach przełomu liceum i studiów miałem fazę na „Ya Hozna” i „Andergrant”, do tej pierwszej zresztą wracam w co jakiś czas, ale jej późniejszych rzeczy nie śledziłem.

Po raz kolejny algorytm YT wiedział, co mi podsunąć, pewnie przez słuchanie takich np. Sutari i DakhaBrakha. W swoich polecanych dostałem pierwszy singiel z nadchodzącej płyty Przemyk, nagranej z polsko-ukraińskim zespołem Dagadana.

Po pierwszym przesłuchaniu wpisałem sobie datę premiery albumu do kalendarza, żeby o niej nie zapomnieć. Dobrze zrobiłem, bo szkoda byłoby, gdyby ominęła mnie ta kapitalna płyta poświęcona kobiecej naturze.

Renata Przemyk znakomicie odnajduje się w bardziej etnicznym, folkującym repertuarze, niż ten, z którego ją znałem. I świetnie zgrywa się z głosami Dagmary Gregorowicz i Dany Winnyckiej. Gdy oglądam na YT nagrania z koncertu, prawie jestem gotów pójść między ludzi, by posłuchać na żywo petardy, jaką jest „Dom”

lub spokojnie bujającego „Kołysz mnie”

Już zacząłem sprawdzać co Dagadana nagrała poza współpracą z Przemyk, a muszę jeszcze kiedyś zajrzeć w dyskografię Renaty, żeby zobaczyć jaką drogę przeszła od „Andregrant” do „Vera to ja”.

Klasyczny ozdobnik w kształcie liścia

Inne tegoroczne premiery, które mi ostatnio wpadły w ucho to:

  • „Old School” Kimmi Bitter — połączenie country i surf rocka (Aquamarine)
  • bardzo nastrojowe „Lives Outgrown”, czyli wydany po ponad dwóch dekadach od „Out of Season” nowy album Beth Gibbons (Floating on a Moment)
  • taneczna EP-ka „Dancing and Crying: Vol. 1” Kieszy (I Go Dance)
  • piąty (!) już album Aurory, czyli „What Happened to the Heart?” (Starvation)

Poza tym trochę muzyki z okolic soulu i jazzu:

  • „I Am” brytyjskiej artystki Alice Russell (Gravity)
  • „Let’s Walk” Madeleine Peyroux z USA (Let’s Walk)
  • „Flow” japońskiej piosenkarki Nao Yoshioka (My Love)

Pewnie i tak coś pominąłem, bo dużo tego. Mogłyby te premiery trochę zwolnić, bo nie nadążam ze słuchaniem :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *