Lipiec minął, pora na kolejny wpis spamujący fotkami zrobionymi w bliższej i dalszej okolicy, wrzucony pod pretekstem podsumowania miesiąca z Ride with GPS.
W tym miesiącu próbowałem wrócić do dawnego rytmu z kilkoma krótkimi treningami w tygodniu, odpoczynkiem w sobotę i dłuższą jazdą w niedzielę. I prawie się udało.
Pierwszy weekend sobie odpuściłem, zmęczony dobijaniem kilometrów do czerwcowego celu.
– –
Plany na drugi musiałem zmienić, gdy się okazało, że od 9 rano muszę siedzieć w domu. Żeby zdążyć cokolwiek pojeździć, wstałem o 4:30. Mimo wczesnej pobudki nie miałem czasu na długą trasę, wybrałem więc prawie siedemdziesięciokilometrową pętlę po okolicy, z dwukrotnym przecięciem Kanału Bydgoskiego.




Niecałe siedem dych to mało, gdy planuje się setkę, ale „gdy się nie ma, co się lubi…”
– –
Następna niedziela przyniosła powrót na moją chyba najczęściej jeżdżoną trasę 100+, czyli wizytę w Chodzieży.
Pobudka przed czwartą i wyjazd z domu tuż po piątej. Przez pierwszą połowę jazdy temperatura rosła i doszła prawie do trzydziestu stopni, na szczęście chłodził mnie wiatr, pod który jechałem. Potem się ochłodziło i co chwilę łapał mnie przelotny deszcz. Całkiem przyjemne urozmaicenie po porannym skwarze.
Mniej przyjemne było użądlenie pszczoły, która wpadła mi w otwór z przodu kasku. Czapeczka pod kaskiem zrobiona ze zwiniętego komina typu buff nie pomogła i żądło wbiło mi się w czoło. Na szczęście warstwa nad czaszką, którą było w stanie przebić, jest bardzo płytka i mogłem je łatwo wyciągnąć palcami. Do końca jazdy użądlone miejsce bolało i pulsowało, a jeszcze następnego dnia czułem, że jest wyraźnie cieplejsze niż otoczenie.
Deszcze i użądlenie nie były w stanie popsuć mi frajdy z jazdy i powrót do Chodzieży mimo wszystko uznaję za udany.






Po drodze odwiedziłem najlepszy punkt widokowy na nadnoteckich trasach, czyli Krostkowo. Zrobiłem tam serię zdjęć, które w domu skleiłem w panoramę:

Właśnie dla tego widoku warto podjechać pod tamtą górkę.
– –
Kolejny tydzień wypadł mi przez deszcze i ból prawego kolana po wycieczce do Chodzieży. Dlatego do następnej dłuższej trasy postanowiłem się przygotować. Od poniedziałku do środy jeździłem krótkie pętelki po okolicy. Czwartek był wolny, piątek luźne dwadzieścia parę kilometrów i kolejny odpoczynek w sobotę. Gdy w niedzielę o 3:30 zadzwonił budzik, byłem gotowy.
Tym razem jechałem do Chojnic. Tą trasą ostatni raz jechałem razem z Żoną, gdy w 2017 jechaliśmy odwiedzić naszego syna, który wypoczywał z kuzynostwem w Charzykach. Te 80 km (połowa, bo wracałem sam, a Żona miała dosyć i wybrała pociąg) pozostało najdłuższą jazdą, którą zaliczyliśmy razem.
Okazało się, że ciągle pamiętam całą trasę i nie musiałem sprawdzać mapy, gdy w Trzcianach za Sępólnem zjeżdżałem z wojewódzkiej 241, a potem przejeżdżałem przez kolejne wioski.









Wyróżniającymi się momentami wycieczki do Chojnic były zdecydowanie spotkania ze zwierzętami:
- Młody bocian ćwiczący latanie i podfruwający kawałeczek nad gniazdo, opadający z powrotem, by za chwilę poderwać się znowu
- Dwie podrośnięte już sarenki goniące się w podskokach po ściernisku przy szosie
- Stado owiec z przedostatniego zdjęcia, które wymusiło pierwszeństwo na skrzyżowaniu w Dużej Cerekwicy, za którym jechałem aż dotarliśmy do ich pastwiska
– –
Lipiec na Ride with GPS zamknąłem z 18 jazdami o łącznej długości 658 kilometrów, które zajęły mi dobę i 5 godzin:

Wyszło lepiej, niż się spodziewałem i to mimo jednego tygodnia przymusowego odpoczynku.
– –
Plany na sierpień? Chciałbym przejechać co najmniej 500 km (co nie będzie łatwe, bo cały pierwszy tydzień pada) oraz zrobić trasę na Wrzosy i z powrotem. To wycieczka o podobnej długości do chojnickiej, ale w sporej części po gruntowych i szutrowych drogach przez pola i lasy.
Może w tym roku para nie nie skończy mi się 40 kilometrów przed domem, bo zeszłoroczny powrót zdecydowanie nie był łatwy.
Dodaj komentarz