Uwaga: ten wpis powstał dawno temu. Istnieje spora szansa, że nie odzwierciedla obecnych poglądów i opinii autora.
Dwa i pół tygodnia słuchania jednej płyty bez przerwy powinno wystarczyć do napisania wpisu na blogu, nieprawdaż? No to zabieram się do pisania.
Zdaję sobie sprawę, że nie za bardzo mam zasób wiedzy pozwalający mi na napisanie kilku mądrych słów o płycie. Fachowiec pewnie powciskałby tu jakieś wyszukane nazwy różnych gatunków, do których nawiązują poszczególne piosenki, dorzuciłby coś o wpływie producentów konkretnych utworów. Niestety, a może właśnie “stety”, u mnie nie ma co na to liczyć. Liczyć można za to, na kilka szczerych zdań bez ściemniania :)
Już w chwili gdy ogłaszałem poprzedni album Róisín Murphy, “Ruby Blue”, swoją Płytą Roku 2005 podejrzewałem, że warto będzie czekać na następny. Gdy w sieci pojawił się klip do “Overpowered”, wiedziałem, że przynajmniej jedna piosenka spełnia moje nadzieje. Po koncercie w Poznaniu, na którym Róisín zaśpiewała prawie (?) cały nowy materiał byłem już pewien – mam pewniaka do tytułu Płyty Roku 2007.
To zupełnie inna płyta niż “Ruby Blue” – znacznie lżejsza, bardziej przebojowa i zdecydowanie taneczna. Do tego stopnia, że (przyznaję to z pewnym wstydem) złapałem się (przy “Cry Baby” lub “Let Me Know” bodajże) na myśli “szkoda, że jestem nietańczący”! A to już jest coś, naprawdę!
“OK, skoro płyta jest do tańca, to czego ty słuchałeś przez te kilkanaście dni, skoro nie jesteś parkietowym wymiataczem?” – mógłby ktoś spytać, całkiem słusznie zresztą. Na szczęście dla mnie (i innych osób o taneczności na poziomie głazu narzutowego) słucha się tego bardzo dobrze właściwie wszędzie. Płyta gra mi w wieży, z laptopa, z telefonu*, na kosiarce, w samochodzie, przy pracy, przy pierdołach – gdzie się tylko da i kiedy się da. Tak, tak – od momentu, gdy dzień po premierze kurier przywiózł mi paczuszkę, “Overpowered” słucham prawie na okrągło. I się mi to nie nudzi!
Muzyka to elektroniczny, taneczny pop. Nie plastikowa masówka, jakiej wszędzie pełno, tylko pop zrobiony na poważnie, z głową. Nie wiem na ile moje wrażenia pokrywają się z recenzjami fachmanów, ale mam wrażenie, że to pop nieco oldschoolowy, ocierający się o disco i może odrobinę funku?
Co ja będę kombinował, jak ktoś chce wiedzieć trochę więcej o płycie, to niech posłucha co o niej (i nie tylko) mówi sama Róisín Murphy:
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=m4anw3z88wM[/youtube]
Warto zwrócić uwagę na słowa piosenek, to nie typowe popowe “sialala-party-bejbe”. Nie za często w popie mamy do czynienia z tekstami zawierającymi takie słowa jak “chromosom” czy “zupa pierwotna” :)
Właściwie na każdej płycie, zwłaszcza osłuchiwanej przez dłuższy czas, ma się kawałki, które się lubi bardziej i takie, które najczęściej się przeskakuje. Owszem – mam na nowym albumie Róisín swoich ulubieńców, takich jak “Overpowered”, “Primitive” czy “Dear Miami”, ale nie mam piosenki, którą bym pomijał! Płyta podoba mi się w całości i chociaż ma mocniejsze miejsca, to jest na tyle równa, że nie ma powodu by sięgać po przycisk “next”.
Pora kończyć, bo czego bym nie pisał i tak nie uda mi się oddać lepiej mojego stosunku do “Overpowered” niż jednym prostym: “uwielbiam tę płytę!” :)
* Małe info dla tych, którzy chcą sobie zrobić porządny odtwarzacz z ich SE K750i: dwugigowa karta SanDisk chodzi idealnie. Polecam zwłaszcza wersję z czytnikiem.
Dodaj komentarz