Chwilowo nie mam czasu na wrzucenie pełnowymiarowego wpisu, więc żeby nie zostawiać was z niczym, pokażę wam nową współlokatorkę.
Pod koniec zeszłego roku zaczęła od strony sąsiadów przychodzić do nas młodziutka trójkolorowa kotka. Zazwyczaj w towarzystwie dwóch rudzielców, najprawdopodobniej rodzeństwa. Nie chcieliśmy wiosną mieć kolejnego miotu w ogrodzie, postanowiliśmy więc przejąć ją i wysterylizować.
Na szczęście to bardzo przyjacielskie stworzenie i szybko się oswajała, aż doszła do ocierania się o nogi i pozwalania na bardzo krótkie wzięcie na ręce. To wystarczyło, by móc ją złapać, przegłodzić w piwnicy i zawieźć do wety na zabieg, skąd wróciła w gustownym kaftaniku w serduszka.



W czasie, gdy rana się goiła, kota coraz bardziej przyzwyczajała się do kontaktu ze mną. Nauczyła się wchodzić na kolana, strzelać baranka, zagniatać muffiny. Pozwala brać się na ręce na dużo dłużej niż wcześniej. Nie panikuje już przy głaskaniu po grzbiecie, które wcześniej traktowała jak zagrożenie. Uwielbia się bawić i w kółko domaga się, żebym machał jej myszką na sznurku.
Coraz mniej w jej zachowaniu przypomina, że jeszcze niedawno była na wpół dzikim kotem, łażącym po podwórkach w poszukiwaniu jedzenia.



Wykorzystując obecność nowej koty w domu, farmiłem polubienia jej fotek na gilotynowym discordzie, gdzie wpadła w oko parze znajomych. Do tego stopnia, że zamiast wracać na podwórze, najwyraźniej trafi do dobrego domu. Żeby ją do tego przygotować, wróciliśmy jeszcze do weterynarki na odrobaczenie, odpchlenie i komplet szczepień.
– –
Jak już piszę o kotach oddawanych do dobrych domów: pamiętacie to nieszczęsne maleństwo, którym opiekowałem się w zeszłym roku? Dostała na imię Mała Mi i wyrosła z niej prawdziwa, rozpieszczona księżniczka :)



Ale glow up!
Dodaj komentarz