W poprzednich wpisach opowiedziałem o tym, jak zacząłem jeździć na rowerze i czym kierowałem się przy wyborze nowego sprzętu. Najwyższa pora na recenzję maszyny, tym bardziej że zaliczyłem na niej już półtora tysiąca kilometrów.
Dla przypomnienia: rower to szutrówka Ridley X-Bow Allroad 2016 (XBO-02AM).
Wygląd
O tym, że zakochałem się wyglądzie mojego Ridleya, już pisałem. Dopieszczony, z pasującymi do siebie: siodłem, pancerzami linek i owijką kierownicy. Do tego ciemnoniebieska, matowa rama z nienachalnymi ozdobnikami i napisami. Klasyczne trójkąty rur, bez kombinacji z nowoczesnym wyginaniem czego się da.

Wiem, że błotniki nie wyglądają pro, ale po pierwsze świetnie chronią przed jesienną chlapą, po drugie są po prostu śliczne, a po trzecie najprawdopodobniej w przyszłym roku, gdy skończą się roztopy i wczesnowiosenne deszcze, po prostu je odkręcę i będę do jesieni jeździł bez.
Napęd
W starym Treku mam najtańszy osprzęt i to niestety czuć. Zwłaszcza tylna przerzutka nie zawsze pracuje jak trzeba. Nic dziwnego — Tourney to najniższa linia Shimano, a ze względu na wiek ramy nic lepszego nie dało się tam włożyć.
W Ridleyu osprzęt jest o klasę wyższy. Napęd oparty jest o grupę Sora. Nadal nic specjalnego, ale czuć różnicę. Wszystko gładko pracuje, zmiana biegów z tyłu jest szybka i bezproblemowa. Przednia przerzutka czasem potrzebuje dwóch klików, żeby zrzucić łańcuch z blatu, poza tym działa ok.

Szosowe klamkomanetki okazały się bardzo wygodne. Szybciej się na nie przestawiłem, niż po zmianie osobnych klamek i manetek na zintegrowane przy remoncie Treka.
Dużą zmianą był przeskok z układu 3/7 na 2/9. Bałem się problemów na podjazdach. Przywykłem do trzech zębatek z przodu w układzie 24-34-42 i siedmiu z tyłu (od 14 do 28 zębów). Najmniejsza przednia tarcza w połączeniu z największą z tyłu dawała mi luz na górkach, dzięki stosunkowi 0,86.
W Allroadzie mam tylko dwie zębatki z przodu (34-50) i dziewięć z tyłu (od 12 do 27). W najsłabszym przełożeniu ten stosunek wynosi 1,26, co oznacza, że podjechanie pod górę będzie wymagało większego wysiłku. I rzeczywiście, jest ciężej, ale różnica w wadze roweru i wzrost mojej formy powodują, że nie mam problemów na podjazdach i rzadko kiedy muszę korzystać z najsłabszego biegu.
Za to przedni blat z pięćdziesięcioma zębami daje niezłego kopa. Najmocniejsze przełożenie w Treku (42×14) nie umywa się do tego z Ridleya (50×12). Tak naprawdę, to w połowie kasety mam niemalże taki sam stosunek między wielkościami zębatek, jaki maksymalnie mogę wycisnąć ze starego roweru (2,94 vs 3,00).

W tym momencie muszę się przyznać, że dość rzadko zdarza mi się korzystać z najmocniejszego przełożenia. Na razie jestem za słaby, żeby pociągnąć dłużej 50×12 na płaskim terenie.
Hamulce
Do hamulców tarczowych podchodziłem nieufnie. Wcześniej miałem doświadczenie tylko z v-brake’ami i cantileverami. Do tego naczytałem się, że tylko hydrauliczne hamulce tarczowe są porządne, w przeciwieństwie do mechanicznych, czyli takich, jakie mam w Ridleyu.
Okazało się, że nie jest źle. Hamulce działają, jak należy. Trochę tylko są upierdliwe przy czyszczeniu — trzeba uważać, żeby nie upaprać tarcz jakimś smarem. Chociaż to samo dotyczyło obręczy koła w przypadku v-brake’ów.
Raz się przez nie zdrowo wystraszyłem, gdy piętnastego października byłem na dłuższym wyjeździe, 151 kilometrów:
Całą drogę padało, a jakieś 50 kilometrów powyższej trasy było w błocie. Z piasku, liści, ziemi, szutru, cegieł, słomy, wapna, trawy, gruzu i czego tam jeszcze. Zaufałem Google Maps i trafiłem na leśne oraz polne drogi, w tym takie, że wolałem jechać obok drogi po ściernisku, bo było łatwiej.

Gdy wyjechałem w końcu na asfalt i włączyłem się do ruchu, okazało się, że nie mam hamulców, ani przedniego, ani tylnego. Na szczęście nie zdążyłem się rozpędzić i po zjechaniu do krawężnika, mogłem wyhamować stopą o górkę przy drodze. Udało się zatrzymać bez przewrotki, chociaż widziałem już siebie gdzieś pod tirem.
Stojąc w deszczu na poboczu, przeszedłem przyśpieszony kurs budowy hamulców tarczowych. Musiałem je rozebrać, umyć klocki i tarcze wodą z bidonu. Po zmontowaniu i dociśnięciu resztek klocków mogłem jechać dalej. Gdyby się nie udało, musiałbym dzwonić do Żony, by mnie zgarnęła samochodem — nie wyobrażam sobie jechać 50 kilometrów szosą bez możliwości hamowania.
Po powrocie zabrałem się za googlanie. Okazało się, że ostre błoto rzeczywiście potrafi zeżreć klocki do gołej blachy. Oddałem rower do serwisu, żeby mi wymienili klocki i zastanawiam się, czy nie warto byłoby wozić zapasowych w torebce pod siodłem. Na pewno będę bardziej uważał następnym razem przy planowaniu tras w deszczu.
Opony
Standardowe opony w Allroadzie to Continental Cyclocross Speed 700x35c. Dość szerokie jak na szosę, z delikatnym bieżnikiem, przechodzącym w nieco grubsze klocki na brzegach. Jedyne kłopoty z przyczepnością, jakie miałem do tej pory, to w głębszym piasku i na mokrych liściach — poza tym bez problemów.

Zakres ciśnień to od 56 do 85 psi. Z reguły mam nabite jakieś 70 psi — w sam raz na komfortową jazdę po zniszczonym asfalcie.
Zastanawiałem się przez chwilę, czy nie sprawić sobie drugiego zestawu opon, węższych i gładszych. Takich do jazdy typowo po szosie. Przeszło mi, gdy sobie uświadomiłem, że to nie opony są głównym czynnikiem spowalniającym, lecz moje słabe nogi i gruba dupa :)
Wygoda
To, czego bałem się najbardziej, to reakcja pleców na mocne pochylenie w czasie jazdy. Niepotrzebnie. Trzy podstawowe chwyty pozwalają na zmianę kąta i odpoczęcie na dłuższej trasie.
Trochę trwało, zanim przyzwyczaiłem się do jazdy na dropach (czyli rogach baranka). Na początku wytrzymywałem tak zgięty tylko kilkaset metrów i musiałem się prostować. Teraz mogę jechać kilka kilometrów. Podejrzewam, że przydałyby się ćwiczenia wzmacniające plecy, ale nie mam dość zapału, żeby się do nich zmusić.
Wąskie i dość twarde siodło okazało się super wygodne. W starym rowerze miałem kanapę Kross Proud Man i po stu kilometrach na nim zadek mnie bolał dwa dni. Nowe siodełko nie powoduje żadnych problemów nawet po 150 km, więc poszukałem w sieci takiego samego i zamontowałem je w Treku.

Minusem Allroada jest zdecydowanie owijka. Jej zalety ograniczają się do tego, że jest dopasowana kolorystycznie do siodła. Poza tym jest bardzo sztywna i nie daje żadnej amortyzacji. Przy dłuższej jeździe po gorszej nawierzchni bolą mnie ręce i muszę często zmieniać chwyt.
W przyszłym sezonie chciałbym zmienić owijkę na bardziej miękką, lub dołożenie pod nią żelowych podkładek. Jeżeli nie znajdę czegoś wygodniejszego w zbliżonym kolorze, będę musiał zepsuć wygląd roweru i założyć np. czarną.
Szybkość
Statystyki Stravy mówią, że zyskałem jakieś 4 km/h w porównaniu z Trekiem. Wzrost powinien być większy, ale miałem gorszy moment.
Zaraz po kupieniu Ridleya miałem paskudny wypadek, gdy okazało się, że nie wszędzie tam, gdzie wjeżdżałem starym rowerem, mogę wjechać pełną parą na węższych i gładszych oponach. Walnąłem zdrowo o chodnik, od rozwalenia głowy uratował mnie kask, ale prawa łapa boli czasem jeszcze do teraz.
To zdarzenie, w połączeniu z kilkoma razami gdy byłem bliski wywalenia się przed samochodem przy braniu zakrętu ze zbyt dużą prędkością, spowodowało, że podświadomie zacząłem zwalniać i statystyki mi spadły niewiele ponad poziom Treka.
Na szczęście powoli oswajam się z szybszym jeżdżeniem, częściowo dzięki instruktażowym filmom Global Cycling Network. Pomaga też rosnące doświadczenie w poruszaniu się na szosach, w towarzystwie samochodów.
To nad czym zdecydowanie jeszcze muszę popracować, to skręty na zjazdach. Teraz biorę je zbyt ostrożnie, niepotrzebnie nadużywając hamulców. Mam nadzieję, że swoboda i pewność przyjdą z czasem i kilometrami.
Podsumowanie
Czy warto było kupić “gravel bike”, czyli szutrówkę? Świetnie zalety tego rodzaju roweru pokazała moja wyprawa dookoła Zalewu Koronowskiego:
Dojazd i powrót po asfalcie (+ kilka odcinków po bruku i szutrze), większość trasy na miejscu po leśnych i polnych gruntówkach. Nie licząc wiatru (36-39 km/h!) jechało się świetnie. Dotarłem do lasu szybciej, niż zrobiłbym to na “góralu”, a przez las i pola przejechałem wygodniej, niż zrobiłbym to na typowej szosówce.

Moim zdaniem gravel bike to dobry wybór dla kogoś szukającego jedynego roweru, bo nie ogranicza tras, tak jak maszyna pod konkretny teren. Owszem, nie wjadę wszędzie tam, gdzie MTB. Nie pocisnę tak szybko, jak na aerodynamicznej szosie. Ale mam maszynę dającą mi wygodę i sensowną prędkość na drogach różnej jakości, po których jeżdżę najczęściej.
TL;DR
+ wygląd
+ radzi sobie na asfalcie każdej jakości
+ nie boi się polnych i leśnych gruntówek
+ wygodne siodło
– niewygodna owijka
– przednia przerzutka nie zawsze zrzuca od razu
+ ale reszta osprzętu pracuje bez zarzutu
– błotniki nie wyglądają “profesjonalnie”
+ ale chronią tyłek przed przemoczeniem
Dodaj komentarz