Czerwiec na rowerze

Obrazek wyróżniający dla wpisu „Czerwiec na rowerze ”. Rower szutrowy stojący w wagonie pociągu, z czerwonym kaskiem zwisającym z kierownicy, W tle okno, za którym widać mijany las.

Pierwszy tydzień czerwca to spora zmiana w moim rowerze. Od dłuższego czasu przymierzałem się do wymiany siodła w szutrówce. Długo jeździłem na założonym przez producenta, a gdy dorobiło się dziury, znalazłem na Olx takie samo, bo było to prostsze, niż szukanie i dobieranie nowego siodełka.

Na początku sezonu zmieniłem owijkę na kierownicy na grubą, szutrową taśmę niemieckiej firmy Ergon, tej samej, której gripy kiedyś całkowicie odmieniły mi komfort jeżdżenia na trekingu. Owijka okazała się bardzo wygodna i zacząłem się zastanawiać, czy by nie wypróbować siodła samej firmy. Po różnych kombinacjach kupiłem ostatecznie model SR Allroad, który przyjechał do mnie w najgorszym momencie, ostatniego dnia przed codziennymi deszczami.

Po założeniu siodła udało mi się wyskoczyć tylko na 25 kilometrów, a i tak zmokłem, uciekając przed burzą. Następnego dnia miało padać dopiero po południu, więc z rana wyskoczyłem na dłuższą trasę, żeby sprawdzić nowy nabytek w akcji. Wybrałem trasę ze zniszczonym asfaltem i odcinkami szutrowymi z tarką i założyłem najgorsze spodenki z tych, których używam na dłuższych dystansach (na tyle kiepskie, że naprawdę rzadko zakładam je na trasy 75 km+), żeby dokładnie przetestować siodło.

Po zrobieniu tej trasy kilometrów mogę powiedzieć, że nowy zakup nie jest wymarzonym, idealnie wygodnym siodłem, którego zupełnie nie odczuwam, niezależnie od dystansu czy terenu. Ale w najgorszych możliwych warunkach przejechałem setkę i czułem się nieco lepiej lub porównywalnie, niż wcześniej po trochę dłuższym dystansie w lepszych portkach. Chyba jest OK.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

Tydzień później w końcu wybrałem się do Poznania. Nie byłem tam od 2016 i od czasu, gdy zobaczyłem informacje o powstającej w tamtej okolicy infrastrukturze rowerowej, zbierałem się do ponownej wizyty. W końcu się udało.

Poprzednim razem miałem rowerem tylko pojechać do Poznania, a wrócić pociągiem, co się nie udało i ostatecznie jechałem w obie strony. Teraz byłem prawie pewny, że pojadę całość i pociąg miał być ostatecznością, gdybym czuł, że nie dam rady wrócić.

Wiedziałem, że w niedzielny poranek szosy będą przez jakiś czas puste, dlatego zamiast bocznymi drogami pojechałem wojewódzkimi z Nakła przez Kcynię do Wągrowca. W tym ostatnim powkurzałem się na krawężniki i koślawą kostkę na ciągu pieszo-rowerowym okrążającym miasto. Za to z Wągrowca prowadzi elegancka DDR z asfaltu aż do Wiatrowa.

W Wiatrowie odbiłem na leśne i polne drogi przez Brzeźno i Łoskoń Stary. Co prawda kawałek musiałem rower prowadzić przez głęboki piach, ale ten sposób na ominięcie Skoków był i tak bardzo przyjemny.

Na bardziej ruchliwe szosy wróciłem w Długiej Goślinie, z której pojechałem do Murowanej Gośliny, gdzie znowu wkurzałem się na drogi dla rowerów, bo ktoś uznał, że przecinanie ostrym brukiem fragmentów z kostki i płyt jest OK. Z Gośliny pojechałem przez Bolechowo do Owińsk, gdzie odbiłem w bok, by zobaczyć nową kładkę dla pieszych i rowerów nad Wartą.

Pierwotnie planowałem przejechać przez rzekę i przez las, by wjechać do miasta ulicą Naramowicką. Na fedi doradzono mi jednak wjazd od strony Czerwonaka, przez ulice Gdyńską i Bałtycką, który ma dużo lepszą infrastrukturę.

Rzeczywiście, na wjeździe do Poznania zaczyna się inny świat. Szerokimi, asfaltowymi DDRkami dojechałem do Wartostrady, która już o tej porze była pełna pieszych i rowerów. Nowe mosty Berdychowskie w rzeczywistości robią jeszcze większe wrażenie niż na filmach, które widziałem w sieci. To naprawdę kawał dobrze zaprojektowanej infrastruktury, na dodatek najwyraźniej w odpowiednim miejscu całego miejskiego systemu, bo w czasie obu moich przejazdów tamtędy, cały czas były pełne ludzi.

Gdy już się napatrzyłem na mosty i drogi dla rowerów, pojechałem do poleconego na fedi Blaszaka z wegańskim żarciem, gdzie wybrałem ramen Sezamkowy Orzeszek. Okazał się przepyszny, podobnie jak baozi z warzywami po kantońsku, które wciągnąłem przed zupą. Niestety, nie zdążyłem zrobić więcej zdjęć xD

Na środku talerza stoi niewielka miseczka z ciemnobrązowym sosem. Dookoła niej cztery zwinięte w sakiewki kluchy baozi oraz drewniane pałeczki.

Wypoczęty i pełny dobrego jedzenia postanowiłem wracać rowerem, tyle że nieco inną drogą. Zamiast malowniczej, ale piaszczystej drogi przez las, wybrałem jazdę szosą przez Skoki. Co prawda ruch na drogach był już większy niż rano, ale w większości na przeciwnym pasie, najwyraźniej Poznaniacy wracali do domów. Momentami było niefajnie, gdy ktoś upierał się na wyprzedzanie na mojej wysokości, ale do przeżycia, więc pozostało powkurzanie się na infrastrukturę w Murowanej Goślinie i Wągrowcu, dokupowanie wody na większości mijanych Orlenów i byłem w domu.

W sumie wyszło ponad 220 kilometrów, a mimo tego nie byłem jakoś bardzo zmęczony. Myślę, że spokojnie miałem w sobie siły na kolejne pięć dych. A najważniejsze: zupełnie nie bolał mnie tyłek. Kombinacja nowego siodła i niedawno kupionych spodenek zdziałała cuda i mimo tylu godzin na rowerze nie miałem żadnych problemów.

Czułem się na tyle dobrze, zwłaszcza w porównaniu z poprzednim przejazdem, że zabrałem się za porównywanie średnich prędkości, licząc na to, że zbliżyłem się do wcześniejszych wyników. Niestety byłem wolniejszy o ponad 2 km/h, oczywiście wyłącznie przez różnicę opon (slicki 32C vs bieżnik 40C), fragment po lesie oraz słońce w znaku bliźniąt xD

Za to bezsprzecznie tegoroczna jazda odnosi zwycięstwo moralne nad tą z 2016: wtedy jechałem na mięsnego burgera, tym razem na wegański ramen.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

Kolejny czerwcowy weekend to wyjazd pociągiem do Chojnic i przejechanie dwóch szlaków Kaszubskiej Marszruty, któremu poświęciłem osobny wpis.

Nie ma sensu go tu powtarzać, więc napiszę tylko, że siodło znowu się spisało idealnie. A z samego wyjazdu wyciągnąłem dość ważną naukę. Siedząc w pociągu po wielu godzinach na rowerze w skwarze, uświadomiłem sobie, że moja „aromatyczność” może być problemem dla współpodróżujących. Odświeżyłem się odrobinę w pociągowej toalecie, ale niewiele to pomogło. Następnym razem, gdy będę planował powrót pociągiem po całodniowym rowerowaniu, muszę zabrać ze sobą nawilżane chusteczki i czystą koszulkę na zmianę.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

Po dwóch długich wyjazdach na ostatni weekend zdecydowałem się wziąć coś krótszego, po znajomych drogach. Pojechałem po raz kolejny do Złotowa, a stamtąd wróciłem do domu przez Więcbork. Niecałe 120 kilometrów w spokojnym tempie, w sam raz, by się nie przemęczyć, ale jednak najeździć.

Przy okazji zajrzałem do Międzybłocia pod Złotowem, żeby zobaczyć, jak wygląda osiemnastodołkowe pole do disc golfa, przygotowane przez Nadleśnictwo. Mniej dopieszczone, niż to nad jeziorem Miejskim (tak, kilkunastotysięczny Złotów ma dwa pola!), ale za to większe i bardziej wymagające. Chciałbym kiedyś w końcu spróbować gry, ale wiem, że z moimi rozwalonymi kolanami zdecydowanie nie powinienem.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

Przez cały miesiąc uzbierałem 1136 kilometrów przejechane w 53 godziny. Z 25 zarejestrowanych aktywności 14 było dla frajdy z rowerowania, a reszta (w sumie 117 km) na zakupy.

Grafika kalendarza na czerwiec z serwisu Ride with GPS z zaznaczonymi aktywnościami. Pod spodem statystyki: dystans 1137 km, czas w ruchu 2 dni 5 godzin 3 minuty, przewyższenia 5726, 25 jazd.

W porównaniu z zeszłorocznym czerwcem zrobiłem ponad 120 kilometrów więcej, dzięki czemu zwiększyłem przewagę nad 2024 do 237 km.

Wykres słupkowy porównujący odległości przejechane w ciągu pierwszych sześciu miesięcy 2025 z odpowiednimi miesiącami 2024. Styczeń i luty wypadły lepiej w zeszłym roku, marzec to lekka przewaga 2025, następne miesiące to już dominacja tegorocznych wyników.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

Lipiec zaczynam od przymusowej przerwy od większego jeżdżenia, bo pilnuję rodzinnej firmy podczas wywczasu szefostwa. Za to może uda się potem przejechać w końcu trasę, na którą wybieram się od kilku lat. Może być długa, więc wcześniejszy odpoczynek nie zaszkodzi.

Reakcje w fediświecie:
silva rerum
silva rerum
@silvarerum@horodecki.net

„silva rerum”, czyli „las rzeczy”.
Blog Łukasza Horodeckiego o różnościach, głównie o jeżdżeniu na rowerze, bezmięsnym gotowaniu i używaniu Linuksa.

90 posts
55 followers

2 odpowiedzi do „Czerwiec na rowerze”

  1. Awatar morton

    @silvarerum fajna torba pod siodło. musze sobie taką kupić.

    1. Awatar Łukasz Horodecki

      @morton @silvarerum Ta torba z głównego zdjęcia jest dość duża, więc używam jej tylko na większych wyjazdach, gdy startuję bardzo wcześnie, gdy jeszcze jest chłodno, a potem mam dużo ciuchów do zdjęcia. Albo gdy biorę ze sobą ekwipunek piknikowy, bo planuję dłuższy postój. Na codzienne jeżdżenie mam dużo mniejszą podsiodłówkę, taką akurat na narzędzia, dętkę itp.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *