W niedzielę przejechałem dwa z czterech szlaków wytyczonych w ramach Kaszubskiej Marszruty: czerwony (Charzykowy – Bachorze – Małe Swornegacie – Swornegacie – Brusy – Czersk) i żółty (Czersk – Rytel – Zapora – Męcikał – Swornegacie – Kopernica – Charzykowy).
Czym jest Marszruta? To projekt, w ramach którego „powstało 164,88km oznakowanych szlaków rowerowych ( 4 szlaki i jeden łącznik). Część szlaków (61,11km) to specjalnie wybudowane ścieżki rowerowe biegnące wzdłuż ruchliwych szos. Dodatkowo oznakowano 103,77km szlaków rowerowych, biegnącymi drogami asfaltowymi.” (cytat ze strony pomorskie.travel)
Pierwszy kontakt z tamtymi szlakami miałem w zeszłym roku, gdy objechałem jeziora Charzykowskie, Karsińskie i Długie. Pomiędzy Charzykowami a Małymi Swornegaciami, a także między Swornegaciami i Chocińskim Młynem jechałem drogami dla rowerów z kolorowymi oznaczeniami, podobne stały przy szosach w okolicy Kopernicy. Jechało się tam całkiem przyjemnie, więc postanowiłem wrócić i przejechać trochę więcej.
Zacząłem od przyjazdu pociągiem do Chojnic (Arriva bezpośrednio z Bydgoszczy jedzie tam pięć razy dziennie). Skoro miałem zrobić prawie półtorej setki na samej Kaszubskiej Marszrucie, nie chciałem dokładać do tego 130 kilometrów dojazdu i powrotu.

Po Chojnicach jeździ się różnie. Część dróg dla rowerów jest po prostu wyznaczona na chodnikach, czasem dość koślawych, ale ta wzdłuż ruchliwej drogi wylotowej z miasta w stronę Charzyków jest szeroka i wygodnie prowadzi prosto do tej drugiej miejscowości, a w niej na rondo Róży Wiatrów, przy którym zaczynają się szlaki.
– –
Czerwony szlak
Spora początkowa część czerwonego szlaku jest w większości utwardzoną drogą dla rowerów z drobnego szutru prowadzoną w lesie, jakieś 20 metrów od szosy, która w okolicach miejscowości ustępuje czerwonej kostce biegnącej przy szosie. Jedzie się tam przyjemnie i nie przeszkadza nawet ciągłe podjeżdżanie góra-dół na leśnych odcinkach, bo po złapaniu odpowiedniej prędkości, bardzo płynnie załatwia się podjazdy, właściwie bez pedałowania. Tym bardziej że większość bardziej nachylonych nawierzchni jest wyłożona plastikową siatką, utrzymującą kruszywo w miejscu, nie ma więc wypłukanych przez deszcz kanałów i luźnego piachu, co często się zdarza na innych leśnych drogach.


Jedyne, do czego mogę się przyczepić na tamtym odcinku, to krawężniki w poprzek DDR wkopane na każdym przecięciu leśnej drogi dla aut, czasem dość mocno wystające. Zupełnie niepotrzebne uprzykrzanie życia psujące komfort jazdy.
Gdy dojedziemy do Swornegaci, na chwilę robi się niefajnie. DDR znika i sporą część drogi przez miejscowość pokonujemy ulicą z samochodami. Gdy jechałem rano, było spokojnie, ale przy powrotnym przejeździe przez Swornegacie po południu była tam już niezła zadyma i grupa chłopaków, których dogoniłem, była bardzo nerwowa, gdy czuli na plecach kolumnę aut, a z przeciwka jechała druga. Przyblokowałem samochód za nami wyjeżdżając bliżej środka szosy i kazałem chłopakom nie przejmować się i jechać swoje, aż będzie można zjechać na drogę dla rowerów.
Na szczęście szlak zaraz wraca na DDR, która kawałek za Drzewiczem zalicza sporą wtopę. Najbardziej stromy podjazd na leśnej, szutrowej drodze nie dostał wzmacniającej siatki i jest pełny rozrytego kołami piachu. To jedyna górka, na którą rower wprowadzałem, bo w połowie koła traciły przyczepność i musiałem się poddać. Uraziło to moją dumę, tym bardziej, ze zaraz po mnie pod górę wjechał kozak na MTB :)

Gdy tamtędy wracałem, widziałem trzy inne osoby prowadzące rowery pod górę. Szkoda, że nie dało się tego ogarnąć w sensowny sposób, przecież sposób na wzmacnianie podjazdów siatkami mają przetestowany.
Zaraz za tą górką szlaki wreszcie się rozdzielają, żółty odbija w prawo na Czernicę, a czerwony prosto na Brusy. Leśna DDR-ka po chwili się skończyła i dalej prowadziła nudna, kostkowana droga wzdłuż drogi wojewódzkiej 236 między wioskami.

Im dalej od jeziora Charzykowskiego, tym oznakowanie szlaku było słabsze. O ile w lasach bliżej Swornegaci każdy zakręt czy krzyżówka miały po 2-3 znaki, nawet jeżeli szlak był doskonale czytelny bez nich, tu ich wyraźnie brakowało. W Brusach i Kosobudach naprawdę przydałyby się dobrze widoczne drogowskazy. Przez ta pierwszą miejscowość przejechałem, posiłkując się mapą w telefonie (bo nagle zniknęły oznaczenia czerwonego szlaku, zamiast nich był inny, żółto-czarny), ale w drugiej, mniejszej, zgubiła mnie pewność siebie i pojechałem prosto drogą rowerową, zamiast domyślić się, że muszę skręcić. W rezultacie pojechałem kostkową DDR do Żabna, gdzie po dojechaniu do DW 235 zorientowałem się, że źle jadę. Odbiłem na pustą szosę przez las do Czarniża, skąd wróciłem na szlak koszmarną drogą, na której ostrą „tarkę” przykrywał sypki piach, dzięki czemu rower jednocześnie podskakiwał i rzucało nim na boki. Jeżeli bym się zatrzymał, żeby zrobić zdjęcie, całą resztę drogi musiałbym rower prowadzić. Mam nadzieję, że nigdy więcej nie natrafię na taką kombinację.
Po wyjechaniu na szosę Kosobudy – Czersk odkryłem, że DDR-ki się skończyły i dalej szlak prowadzi szosą. Na szczęście z raczej spokojnym ruchem, przynajmniej w niedzielne południe.
W Czersku czerwony szlak się kończy. Według oficjalnej strony Kaszubskiej Marszruty jego długość to 58 kilometrów, ale razem z dojazdem z dworca w Chojnicach i błądzeniem wyszło mi 72.
Odnośniki: Strona czerwonego szlaku, szlak na Komoot.
– –
Żółty szlak
Zanim wyjechałem na żółty szlak, zatrzymałem się na czerskim Orlenie, żeby napełnić puste już bidony, zmoczyć głowę i chwilę odsapnąć. W niedzielę nie ma na trasie za dużo miejsc, w których można uzupełnić płyny i poza tą stacją paliw korzystałem jeszcze z Żabek w większych miejscowościach.
Na wylocie z Czerska czekała na mnie tablica z informacją, że „w związku z przebudową drogi krajowej numer 22 szlak żółty Kaszubskiej Marszruty na odcinku Rytel – Czersk jest nieczynny”. Wkurzyłem się, bo na stronie Marszruty nie było o tym ani słowa. Nie miałem ochoty wracać w okolice koszmarnej piacho-tarki i nadkładać kilkunastu kilometrów. Uznałem, że skoro do Rytla mam około 12 kilometrów, a DK22 jest szeroka i z asfaltowym poboczem, na dodatek ruch na niej jest ciągle dość spokojny, to mogę bujnąć się ten kawałek krajówką.


Po przejechaniu 2,5 km zauważyłem, że po prawej zaczyna się asfaltowa droga dla rowerów. Zjechałem więc na nią, z ulgą zostawiając szosę wyjącym stadom motocyklistów. Nie licząc krótkiego kawałka, gdy DDR odbiła w las i pojawił się szuterek, aż do Rytla roweruje się eleganckim, równym i szerokim asfaltem.


Gdy następnego dnia siadłem do oglądania zarejestrowanego przejazdu, okazało się, że w miejscu, gdzie stała tablica, zaczynał się leśny objazd tego kawałka krajówki, prowadzący prosto do początku asfaltowej DDR. Przez ten durny znak, którego najwyraźniej zapomniano usunąć, niepotrzebnie jechałem szosą. Noszku…
W Rytlu skończyły się luksusy i z miejscowości wyjechałem ulicą z betonowych płyt, która później przeszła w asfalt. Najwyraźniej ruch samochodowy tam jest na tyle nieduży, że nikt się nie bawił w budowanie dróg dla rowerów.
Przejechałem przez przygnębiające połacie wyciętych lasów dookoła dużych zakładów drzewnych i wypasionych budynków nadleśnictwa Rytel i w miejscowości Zapora przekroczyłem Brdę. Tu skończył się asfalt i zaczęły problemy.
Odcinek między Zaporą a Męcikałem to bardzo piaszczysta droga przez las, na której miejscami piasek został zastąpiony grubym szutrem, sprawiającym wrażenie tylko rozgarniętego po drodze, bez porządnego ubicia. Przez kilka fragmentów musiałem rower prowadzić, na części trzeba było stać na pedałach, a na prawie całości kląć.


Później znalazłem tablicę, na której napis twierdził, że „szlak ten jest bardzo malowniczy, prowadzi w przeważającej części leśnymi gruntowymi drogami w bezpośredniej bliskości Brdy”, dzięki której dowiedziałem się, że słowo „malowniczy” jest synonimem „nieprzejezdny”.
Owszem, szlak żółty na stronie Marszruty ma poziom trudności 2 z 3, cokolwiek by to nie znaczyło, ale jako odpowiedni rower poza górskim podany jest też trekking, więc zakładałem, że gravelem przejadę bez problemu.
W Mecikale musiałem sięgnąć po telefon, żeby znaleźć dalszy ciąg szlaku, który stamtąd prowadził asfaltem na Czernice, gdzie odbijał na przyjemną drogę szutrową przez las wzdłuż jeziora Dybrzk.

Przed Drzewiczem wróciłem na znajomą już DDR, wspólną dla żółtego i czerwonego szlaku, na której sprowadzałem rower z tej przeklętej piaszczystej górki. Potem znów przejechałem przez pełne już o tej porze samochodów Swornegacie i jazdę DDR do Chocińskiego Młyna, a tam zamiast skręcić na Małe Swornegacie, z których przyjechałem rano, pojechałem kawałek dalej, na Kopernicę.
Tamten odcinek pustych, gładkich i przede wszystkim zacienionych leśnych asfaltów sprawił mi masę frajdy, tym bardziej że znowu byłem w okolicy z porządnym oznakowaniem szlaku.


W Kopernicy asfalt się skończył i ustąpił sympatycznej gruntówce, którą jechałem aż do Wolności, gdzie w wypasionej posiadłości nad jeziorem najwyraźniej mieszka ktoś z niezłymi układami, bo do DW212 prowadzi stamtąd nowiutka, zaskakująco idealna droga z kostki brukowej.
Chwilę później wjechałem już do Charzyków, gdzie skończył się szlak, a ja popedałowałem do Chojnic na ostatni pociąg do Bydgoszczy.
Oficjalnie szlak ma 67 kilometrów, mi z dojazdem na dworzec uzbierało się 75.
Odnośniki: Strona żółtego szlaku, szlak na Komoot.
– –
Wrażenia
Nie mogę za bardzo ocenić turystycznych zalet Kaszubskiej Marszruty. Wybrałem się tam, by się najeździć i miałem dość ograniczony czas. Nie było mowy o zwiedzaniu np. kamiennych kręgów czy odwiedzaniu pomników przyrody, nie mówiąc o kąpaniu w jeziorach lub zjedzeniu obiadu w restauracji. Zatrzymywałem się tylko w celu odsapnięcia, zjedzenia batona, zrobienia fotek i wrzucenia relacji na fedi. I tak całość zajęła mi 10 godzin i 13 minut, z czego w ruchu spędziłem 7 godzin i 11 minut.
Z punktu widzenia osoby nastawionej na rowerowanie mam bardzo mieszane odczucia po przejechaniu tych szlaków. DDR-ki w lasach są bardzo fajne, zwłaszcza gdy nauczy się rozpoznawać miejsca z krawężnikami w poprzek i złapie się flow podjazdów i zjazdów. Ta jedna górka co prawda psuje obraz całości, ale resztą jechało mi się przyjemnie. Podejrzewam jednak, że osoby jadące z ciężkimi sakwami, wiozące dzieci w przyczepce lub z dziećmi jadącymi obok, mogą tam narzekać, nie tylko na podjazdy, ale i to jak wąskie i kręte są te drogi.
Biegnące bliżej szos i przez miejscowości ciągi pieszo-rowerowe z kostki są nieporywające. Domyślam się, że ich powstanie miało służyć głównie dojeżdżającym osobom miejscowym, więc ich atrakcyjność turystyczna to kwestia drugoplanowa. Są, pozwalają jechać poza ruchem samochodowym i łączą odcinki leśne – nie ma co za bardzo narzekać, ale i nie ma czego za bardzo chwalić.
Odcinek szosowy żółtego szlaku, ten między Kosobudami a Czerskiem zupełnie nie powala. Zwykłe asfalty między wioskami bez specjalnych widoków, mieszanka pól i lasów. Może przejechanie jej sprawiłoby mi większą przyjemność, gdybym miał coś ciekawego zaplanowanego do zrobienia w Czersku.
O porażce z tablicą informującą o zamkniętej drodze Czersk – Rytel już wspominałem, ale gdyby tylko ją usunąć, ten odcinek byłby spoko, chociaż jazda wzdłuż drogi krajowej nie jest moim ulubionym zajęciem, nawet jeżeli jadę luksusową asfaltową DDR-ką. Za to piaszczysta i zasypana luźnymi kamieniami droga z Zapory do Męcikału nie ma niczego, co by ją ratowało w moich oczach i zdecydowanie była najgorszym fragmentem wypadu.
Jeżeli wybieracie się tam na rodzinne kręcenie lub chcecie się spokojnie pokulać, to chyba najlepiej trzymać się okolic jeziora Charzykowskiego, gdzie szlaki są lepiej oznaczone i wygodniejsze. Gdy chcecie nakręcić trochę kilometrów na rowerze szosowym, to raczej rysowałbym własne trasy po okolicy, miejscami tylko zahaczając o te wyznaczone.
Jeśli jednak chcecie się bujnąć w bardziej wymagający sposób, na MTB lub gravelu z konkretnymi oponami, to zamiast uklepanych DDR-ek Kaszubskiej Marszruty, lepiej zjechać np. na niebieski Szlak Brdy przez Bory Tucholskie z Małych Swornegaci przez Owink do Swornegaci.



W zeszłym roku przejechałem tamtędy i co prawda w jednym, czy dwóch miejscach musiałem rower prowadzić, ale okoliczności przyrody wynagrodziły mi to z nawiązką.
To dla kogo jest całość szlaków? Np. dla takich typów jak ja, którzy chcą się najeździć na gravelu i chociaż będą jednocześnie marudzić na prowadzenie roweru przez piach i jazdę po szosie, to na koniec i tak będą zadowoleni, że się przejechali po dość zróżnicowanych trasach, w sporej części bez bezpośredniego kontaktu z samochodami i w nie najbrzydszej okolicy.
A najlepiej bawiłem się wcale nie na DDR-kach, tylko na szutrowej drodze Czernica – Drzewicz, szosie między Chocińskim Młynem a Kopernicą i gruntówce za nią w stronę Wolności.
Dodaj komentarz