Kolejne wypełnione zdjęciami podsumowanie minionego miesiąca na rowerowym siodełku. Tym razem mam krowy, zachód słońca i tęczę.
Miałem ten wpis wrzucić wcześniej, ale zupa z kukurydzy miała pierwszeństwo :)
– –
Początek sierpnia był deszczowy, więc jeździłem tylko na zakupy i na pierwszą jazdę dla przyjemności wybrałem się dopiero dziesiątego.
I okazało się, że przyjemności nie było wcale. Nogi zupełnie odmówiły współpracy i ledwo się kulałem. Musiałem zmienić trasę i znacznie skrócić dystans. Na pociechę po tej porażce mam fotkę zakrętu w lesie i „malutkiego” grzybka, którego znalazłem przy szosie.


– –
Trzy dni później wyskoczyłem na Małą Pętlę Notecką. Bałem się powtórki, ale tym razem było dużo lepiej. I jak zawsze nad Notecią, było spoko okazji do pstrykania.




– –
Kolejne dwie jazdy były popołudniowymi wypadami, akurat gdy skwar trochę odpuszczał, po sześć dych każda. Przy okazji dowiedziałem się, że na Pixelfedzie, tak jak wszędzie, dobrze „klikają się” zdjęcia z zachodzącym słońcem :)




– –
Osiemnastego po pierwszy raz od dawna jechałem się w towarzystwie. Wybraliśmy się z synem w odwiedziny do rodziny w Wyrzysku. Miałem trochę rzeczy do zabrania, więc zamiast Ridleya wybrałem Treka z sakwami. Jechaliśmy przez rezerwat „Borek”, bardziej offroadową trasą niż zazwyczaj, co skończyło się tym, że dwa razy musiałem rower prowadzić. Młody był zadowolony, gdy na swoim Giancie przejeżdżał tam, gdzie ja nie dawałem rady.


– –
Następny tydzień to niecałe sześć dych rozkulania w poniedziałek i w czwartek trasa, na którą czekałem całe wakacje: w sumie prawie 150 kilometrów na „Wrzosy” i z powrotem.
Pogoda była idealna: słonecznie z lekkim wiatrem, ciepło, ale nie gorąco. Jechało się po prostu świetnie, nawet przez piaszczyste kawałki polnych dróg.




Po rozłożeniu nad jeziorem (nad którym nie było już prawie nikogo) sięgnąłem po książkę Tomasza Markiewki. Czytanie Markiewki w tamtym miejscu zrobiło się już taką małą tradycją. Tak właśnie przeczytałem „Gniew” i „Zmienić świat raz jeszcze”. Tym razem przywiozłem ze sobą „Nic się nie działo”. Ta opowieść o życiu na polskiej wsi okazała się na tyle wciągająca, że machnąłem ją bez odkładania. Polecam.
Ostrzeżenie o zawartości: osobiste smuty.
W czasie jazdy po lasach w okolicy „Wrzosów” powspominałem czasy, gdy bywałem tam z Żoną, pogadałem w pustkę o tym, jak bardzo mi Jej brakuje i poryczałem się ze trzy razy. To taka namiastka sesji terapeutycznej, po której poczułem się trochę lepiej.




Żałowałem, że nie zabrałem kąpielówek, bo kąpiel w chłodnej wodzie jeziora Krąpsko byłaby znakomitym uzupełnieniem dnia na rowerze. Na pociechę miałem ze sobą domową foccacię z pomidorkami koktajlowymi z ogródka. Wyszła mi pyszna.
– –
Kilka dni później zauważyłem, że brakuje mi tylko kilkadziesięciu kilometrów do wyrównania całego dystansu z poprzedniego roku, więc wyskoczyłem na króciutką pętlę koło domu i w towarzystwie tęczy zakończyłem rowerowy miesiąc.

– –
Sierpień na Ride with GPS zamknąłem z 22 jazdami (z czego 14 to wyjazdy na zakupy) o łącznej długości 609 kilometrów, które zajęły mi dobę i siedem i pół godziny:

Trochę mniej niż w lipcu, ale i tak jestem zadowolony. Najbardziej ucieszyła mnie dużo lepsza forma w czasie wyjazdu na „Wrzosy” niż przed rokiem (kiedy to miałem problem z powrotem do domu) oraz wyrównanie całości zeszłorocznego dystansu.
– –
Wyjaśnienie: Na koniec wpisów z tej serii zazwyczaj pisałem o planach na następny miesiąc. Przez kukurydziane opóźnienie w czasie ostatecznych poprawek przed rzuceniem wiem już, czy udało mi się pojechać to co chciałem, ale będę udawał, że nie mam pojęcia ;)
Plany na wrzesień mam mniej ambitne: chciałbym zaliczyć wizytę w Debrznie, czyli odwiedzić trzy województwa jednego dnia i machnąć jeszcze jedno dłuższe pokulanie w urodziny. Każda następna większa trasa to bonus, bo zakładam, że z pogodą może już być różnie.
Dodaj komentarz