Chyba wracam do pisania na blogu.
Długo nie czułem potrzeby, ani nie miałem czasu na pisanie. A potem moje życie posypało się i nawet gdy miałem coś, czym chciałem się podzielić, to nie wiedziałem jak.
Nie chciałem pomijać tego, co się stało, a nie potrafiłem o tym napisać.
Może teraz się uda. Zacznijmy od tego, skąd ten powrót.
Mastodonowy bodziec
Przez dłuższy czas łapania większego lub mniejszego doła psychicznego odciąłem się od komunikatorów, SMS-ów, Facebooka. Zostawiłem sobie Discorda do gadania ze znajomymi lewakami. No i Twittera, głównie dla wiadomości, ale i memasków. Gdy Musk po przejęciu zaczął rozwalać ten serwis, zwalniając pracowników oraz wpuszczając rasistów i resztę brunatnej bandy, przeniosłem się na Mastodona.
Konto @LukaszHorodecki@mastodon.social miałem już od maja. Założyłem je, gdy tylko zaczęło się mówić o kupieniu Twittera przez Elona. Przeczuwałem, co będzie się działo, ale nie spodziewałem się, że ten pożar w śmietniku będzie aż tak spektakularny i przyniesie także pozytywne skutki. To dzięki kolejnym falom uciekinierów miałem kogo i co czytać w Fediświecie.
O dziwo, mimo braku podsuwającego treść algorytmu, na Mastodonie łatwiej było mi znaleźć to, co mnie interesuje. Dzięki śledzeniu hashtagów moja linia czasu wypełniła się postami o rowerach, planowaniu miast, komunikacji zbiorowej, zmianach klimatu, rozmaitym lewactwie oraz Linuksie i otwartym oprogramowaniu.
W okolicach tych dwóch ostatnich tagów odnalazło się trochę osób z dawnego serwisu JoggerPL, na którym zacząłem tego bloga. Miło było zobaczyć tyle znajomych nicków. Zrobiło się prawie jak na jakimś zlocie.
W tym samym czasie zacząłem testować trochę klientów Fediświata, a potem także innego oprogramowania i nabrałem ochoty na podzielenie się wrażeniami.
I tak wrócił mi nastrój do blogowania. Nie wiem, jak długo się utrzyma. Ani czy ktokolwiek to przeczyta. Większość osób, która tu kiedyś zaglądała, pewnie już dawno usunęła mnie z czytników RSS. O ile w ogóle ktoś jeszcze używa RSS.
Ale zanim to wszystko, muszę zacząć od tego, co u mnie. Bo osoba, która to pisze, ma bardzo mało wspólnego z tą, która w 2004 założyła Silva rerum.
Na kompie bez zmian
Zacznijmy od tego, co się nie zmieniło. Nadal używam Linuksa i GNOME.
Kupiony w 2012 komputer nazywa się Deckard (poprzednie nazywały się Valis i Ubik). Cały czas pracuje po kontrolą openSUSE. Ostatnio przeszedłem ze stabilnej wersji Leap na wydanie rozwojowe (rolling release) Tumbleweed.

Wydaje mi się, że przez ten cały czas obyło się bez reinstalacji systemu, nie licząc tej przy zmianie dysku, bo gdzieś po drodze zastąpiłem układ 60 GB SSD + 1 TB HDD pojedynczym terabajtowym SSD i zrobiło się ciszej i szybciej.
Ostatnią, całkiem niedawną zmianą było dołożenie kolejnych 8 GB pamięci. Teraz zastanawiam się nad kupieniem używanej karty graficznej, bo ta zintegrowana w procesorze sprzed ponad dekady nie wystarcza już nawet do grania w Minecrafta.
Na zrobienie z Deckarda sprzętu do grania mam małe ciśnienie, bo na biurku stoi też Xbox Series X, który dzieli z nim jeden z jego monitorów i wystarczy przełączyć źródło sygnału, żebym mógł pograć bez wstawania od biurka. A że do konsoli podłączyłem klawiaturę i mysz, to jest jak prawie komputer gejmingowy. Gdyby tylko więcej gier je obsługiwało…
W lewo zwrot!
Wyżej już wspominałem lewackie treści i znajomości, więc kierunek zmiany w poglądach politycznych jest oczywisty.
Gdy w 2007 zrobiłem kompas polityczny, wylądowałem we fioletowej ćwiartce — prawicowy libertarianin.


Teraz jestem jeszcze bardziej przesunięty w stronę Social Libertarian, ale na osi Economic Left/Right jestem prawie pod ścianą na lewej stronie.
Gdybym tamtemu Łukaszowi opowiedział o moich obecnych poglądach, pewnie nazwałby mnie komuchem, mimo że bliżej mi do socjalisty. Ale to był libek, więc nie oczekuje od niego znajomości różnicy ;)
O tym, skąd się wzięło moje zlewaczenie może rozpiszę się kiedyś później, już nawet zacząłem coś kleić.
Rowerowa[NIE]
Po udanym rowerowo roku 2016 (11,6 tys. km!), następny zapowiadał się też nieźle. Miałem ambitne plany, układałem trasy. Chciałem przejechać pierwsze 400 kilometrów jednego, a może nawet szarpnąć się na 500. Marzyło mi się przygotowanie do przyszłego startu w Bałtyk-Bieszczady Tour.
Mimo problemów z kolanem na finiszu 2016 początek nowego roku był udany. Sporo zimowych sesji na trenażerze pozwoliło mi wrócić na szosę w dobrej formie.
Już w marcu poszła pierwsza setka, w kwietniu trzy (w tym raz 150+), maj to dwie trasy powyżej 150 kilometrów. Szczyt (wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to szczyt) przyszedł w czerwcu — dwie trasy 200+ i spokojna setka na zamknięcie miesiąca.
Potem rower trafił do serwisu, a ja miałem trochę odpoczynku i regeneracji, w czym pomógł wyjazd w sierpniu pod namiot z rodziną. Wróciliśmy akurat na słynną nawałnicę, która położyła masę drzew w naszej okolicy (a także w Borach Tucholskich).
**
Gdy w końcu wróciłem na rower, kolana nagle odmówiły współpracy. Ostry ból nie pozwalał pedałować, a niedługo potem bolało także przy chodzeniu, a nawet siedzeniu. Diagnoza: zwyrodnienie tkanki chrzęstnej stawów kolanowych.
Ortopeda, fizjoterapia, suplementy, leki… trochę pomogło, bo bolało już tylko, gdy się ruszałem, ale o planach rowerowych mogłem zapomnieć.
Do bólu fizycznego doszedł dół psychiczny. Jazda na rowerze była dla mnie nie tylko aktywnością fizyczną, ale także (a może przede wszystkim) terapią. Sposobem na oderwanie się od wszystkiego. A teraz zabrakło tej ucieczki.
W kalendarzu na Stravie widzę, jak coraz bardziej nieliczne aktywności urywają się w listopadzie i cisza trwa do sierpnia 2018. Potem wracam na rower, ale jeżdżę wolno i krótsze trasy.

A potem…
Wszystko się zjebało
No i tyle tego
No to już teraz wiecie co u mnie.
Szukam sposobów na odwrócenie uwagi. Może powrót na silva rerum będzie takim sposobem. A może nie będzie, zobaczymy.
Na razie witajcie i zapraszam do zaglądania.
Nie zawsze będzie tak dołująco, obiecuję.
> Konto @lukasz.horodecki@mastodon.social
Tu jest chyba błąd, ale może tak celowo? W każdym razie znalazłem właściwe.
Hej, hej! Dzięki za wyłapanie błędu. Pokręciło mi się ze służbowym mejlem, w którym mam kropkę.
O żesz cholera… Nic mądrego nie napiszę Killa, nawet nie zamierzam. Może tylko: pisz. Pisz jak najwięcej. Są tacy, którzy chcą czytać. O tym, jak sobie z tym wszystkim radzisz albo nie radzisz. Może to jakoś wypełni czas i pustkę…
Dzięki.
Też nic nowego nie napiszę. Może tyle, ze śmierć bliskiej osoby zawsze będzie bolała. Z czasem mniej, aż pozostanie wdzięczność za wspólne chwile (tak przynajmniej działa u mnie, tuż po śmierci Taty).
Więc pisz więcej, działaj. Lubię czytać Twojego bloga, któego subskrybuję od niepamiętnych czasów (ostatnio odświeżyłem po migracji) – zapewne gdzieś na przestrzenii google reader i blipa ;) |
Trzymaj się. Pisz, będę czytał, dobrze piszesz. Ja uciekam od doła i czarnej strony w projekty. Czasem się udaje, czasem nie.
Cieszę się, że wróciłeś do pisania.
Przez chwilę pomyślałem, że mi się czytnik rss zepsuł. ;)
Samotnie wychowuję dwie córki. „Dobrych rad” pogłębiających dół dostałem wystarczająco dużo by przestać ich słuchać.
Jeśli tylko będziesz potrzebował, to po prostu napisz do mnie. Do obcych czasem łatwiej jest mówić.
Trzymam kciuki.
Dziękuję Wam, trzymajcie się również i ściskam.
Obecna. Jestem. Czytam.