Uwaga: ten wpis powstał dawno temu. Istnieje spora szansa, że nie odzwierciedla obecnych poglądów i opinii autora.
Ponarzekałem już sobie na koparkowo-filmowy terror mojego syna, pora na kilka słów o jasnej stronie tegoż, czyli przydługawą opowieść o muzycznej perełce, jaką znalazłem dzięki maszynom budowlanym.
Koparka
Jeszcze niedawno ulubionym filmem Grzesia był “Construction Site #1 – excavator, bulldozer, and dump truck”. Jak łatwo się domyśleć, występowała w nim koparka w towarzystwie buldożera i wywrotki. Ten mój mały maniak oglądał ten film tyle razy, że przedawkował i teraz reaguje wrzaskiem gdy tylko rozpozna jego początek :)
Szkoda, bo to jedyny film spośród koparkowych, którego oglądanie mnie nie doprowadzało do szaleństwa, a to ze względu na wpadający w ucho podkład. Na początku filmu pojawia się nazwisko wykonawcy, niejakiego Brada Paisleya. Pogooglałem trochę i okazało się, że to jakaś gwiazda country, oczywiście w USA. Na koncie ma pięć albumów i teledyski z Jasonem Alexandrem i (nerdy baczność!) Williamem Shatnerem (nerdy spocznij!).
Błoto i whiskey
Utwór “Mud On The Tires” z filmu Grzesia nieźle mi się wkręcił, więc ściągnąłem sobie cały album (noszący ten sam tytuł), z którego pochodził.
Małą dygresja o polskim rynku płytowym: nawet w katalogu zagranicznym Empiku nie ma “Mud On The Tires”, ale oni mają chociaż cokolwiek Brada, w innych sklepach nie znalazłem ani albumu. I jak ja mam być legalny? :/
Wracam do płyty. Nie licząc kawałka o Jezusie nadchodzącym w chwale – całkiem przyzwoita porcja porządnie zrobionego współczesnego country. Przez “współczesne” rozumiem brak kawałków o siedzeniu przy ognisku, z siodłem ściągniętym z wiernego mustanga pod głową gdy w tle wyją malowniczo kojoty :) Są za to kawałki o oszukiwaniu firmy ubezpieczeniowej z miłości do kubańskich cygar (“The Cigar Song”), czy parę słów o tym, że nie trzeba mieć talentu by stać się sławnym (“Celebrity”).
Jeżeli ktoś lubi country (wiem, że to wstyd się przyznać do takich upodobań, sam się zmagałem ze sobą przy pisaniu tego wpisu) to polecam album i ruszam dalej. To tylko stacja przesiadkowa na muzycznej trasie jaką dzisiaj wam proponuję.
W dalszą drogę wysłał mnie jeden z bardziej urokliwych utworów na “Mud On The Tires” – “Whiskey Lullaby”.
(BTW: Singiel “Whiskey Lullaby” zyskał status platynowej płyty, czyli sprzedano go w co najmniej milionie egzemplarzy! W Polsce platynę przyznaje się za 30 tysięcy…)
Niebieska trawa
Głos pani śpiewającej w duecie wydał mi się znajomy. Pogrzebałem w pamięci za płytą, na której mogłem ją wcześniej słyszeć i postawiłem na OST do “O Brother, Where Art Thou?”. Bingo! Pani nazywa się Alison Krauss i na płycie, którą obstawiałem, śpiewała “Down To The River To Pray”, “I’ll Fly Away” i “Didn’t Leave Nobody but the Baby”.
Ponieważ zarówno sam film (kto nie widział “Bracie, gdzie jesteś?” niech się wstydzi i jak najszybciej nadrabia zaległości) jak i jego ścieżkę dźwiękową (na Merlin.pl za płytę chcą tylko 17 złotych, więc skorzystałem z okazji i zalegalizuję posiadane empetrójki) darzę wielką sympatią, postanowiłem przyjrzeć się pani Krauss. Okazało się, że nie dość, że pani Krauss całkiem nieźle wygląda, to jeszcze jest kolejną nieznaną u nas amerykańską gwiazdą. Nic dziwnego – bluegrass, czyli gatunek, w którym się specjalizuje, jest tu mało popularny.
Sterowiec
Pogrzebałem trochę w dokonaniach pani Alison i trafiłem na coś, co stało się stacją końcową podróży, która opisuję. Pora więc wyjaśnić skąd ten sterowiec z tytułu wpisu. Otóż, najnowszą swą płytę Alison Krauss nagrała w duecie z… Robertem Plantem! Tak, tak – tym kudłatym gościem z Led Zeppelin!
Zestawienie, przyznacie sami, intrygujące, więc bez wahania rzuciłem się do ściągania albumu. Wrzuciłem “Raising Sand” na playlistę i… jestem zachwycony.
Płyta jest po prostu piękna. Zarówno utwory, w których Plant prowadzi Krauss swoją drogą, jak i te, w których daje się prowadzić, a także te, w których podążają ramię w ramię. Delikatne, zachwycające, hipnotyzujące, urzekające, melancholijne, pogodne…
Muzyka raczej bliższa jest terenów Alison, ale nie spodziewajcie się bluegrassu czy country. Obecność Planta i wysmakowane aranże zmieniają zawartość “Raising Sand” w coś, co według mnie wymyka się ramom konkretnego gatunku. Nawet banjo nie brzmi tutaj countrowo – “Sister Rosetta Goes Before Us” mogłaby być piosenką z kolejnego animowanego filmu Tima Burtona, a w “Nothing”, świetnie współgra z ciężką gitarą Roberta i delikatnymi skrzypcami Alison.
Pierwszy na singiel trafił kawałek “Gone Gone Gone (Done Moved On)”, który ostro ociera się o… rock’n’roll:
Całego albumu (!) możecie posłuchać na oficjalnej stronie duetu, więc nie będę się już rozpisywał. Tam też możecie obejrzeć film, w którym Alison i Robert opowiadają o współpracy. To pierwsze to zadanie obowiązkowe, drugie dla chętnych :)
Płyta wyszła w Stanach pod koniec października, u nas premierę ma mieć bodajże jutro. Ja już “Raising Sand” zamówiłem. Album jest warty każdego grosza z tych 50 złotych.
Brad Paisley jest super, wczoraj przeczytałem twój wpis, przesłuchałem co dałeś i już na dysku płyta jest.. dodatkowo zassałem “Raising Sand” po przesłuchaniu 2 innych kawałków.. zaraz wrzucam sobie wszystko na mp3 plajera. A na przyszłość mógłbyś jeszcze umieszczać bezpośrednie sznurki do .torrentów :].
Howgh.
A ja znowu wyjdę na dziwaka.
Jakoś mi to “Whiskey lullaby” brzmi strasznie sztucznie i nieszczerze. Coś w sobie ma, ale żeby od razu się zachwycać? Albo kupić milion egzemplarzy? E tam :)
Ale kierunek nie jest zły, włączę sobie Johnny’ego Casha.
Podobnie do poprzednika mogę stwierdzić, że kierunek poszukiwań niezmiernie miły. Tylko, że akurat Casha ostatnio przedawkowałem. Zarzucam sobię więc inną staroć: ”Now And Zen” Planta solo…
Właśnie katuje raising sand od jakiegoś miesiąca. A za płytę do O Brother, Where Art Thou dałem jak za zboże zaraz po wyjściu z kina parę lat temu – życie jest takie niesprawiedliwe dla niecierpliwych :(
A tak przy okazji kumpel kupił sobie w stanach jeszcze II część soundtracka O Brother, Where Art Thou. Tym razem jest to płyta live – ale nie jest już tak dobra jak pierwsza. Z rodziny Kraussow polecam jeszcze jej brata victora – genialny muzyk.
Gdybym jako pierwszy kawalek wysluchal “Mud on the Tires” nic nie zmusiloby mnie do wysluchania nastepnego kawalka tego pana. Szczesciem zaczalem od “Whiskey Lulaby” i spodobalo mi sie jeszcze przed wejsciem Alison “Niech-Bozia-Da-Zdrowko-I-Dlugie-Lata-Nagrywania-Plyt” Krauss.
“Whiskey Lulaby” – buzz…
“Mud on the Tires” – to dust.
P.S.: Nie jestem obiektywny, nie lubie country. W zasadzie. Pewnych rodzajow coutry. Ze szczegolnym uwzglednieniem platykowego coutry orzaz tego country, ktore dostaje CMA.
No, no… Nie myślałem, że tylu cuntrowców jest wśród czytelników “silva rerum”. Co prawda każdy, z tego co widzę, lubi inne country, ale przynajmniej co do Casha się zgadzacie :)
Jestem pozytywnie zaskoczony, że ktoś się przyznał do zainteresowania country i ” Whiskey Lullaby”. Ja wygrzebałem ten utwór poprzez odnośnik od piosenek Tobyego Keitha. Trzeba uważać na jego nowe hurra-USA-patriotyczne piosenki, ale parę wraz z “How do You like me now” jest warte uwagi.
Ścieżkę dźwiękową z “O borother…” mam od dawna. Jeśli zaś nie mam jej przy sobie to pozostaje to. Z filmu w pamięci utkwiły mi dokładnie te utwory, co wymieniłeś.