Uwaga: ten wpis powstał dawno temu. Istnieje spora szansa, że nie odzwierciedla obecnych poglądów i opinii autora.
No super, dzięki, dzięki, dzięki, dzięki… Najwyraźniej nie mam wyjścia, jak poddać się szałowi… Pięć rzecz, pięć rzeczy… co by tu… a niech będzie:
- Pająki. Boję się panicznie. Wystarczy, żebym zobaczył jakiegoś w TV, a już czuję jak po mnie łażą. Brrrr… Z tego powodu w czasie grzybobrania cały czas macham przed sobą jakimś kijem – wszędzie czyhają pułapki tych paskudztw.
- Pierwsze pieniądze zarobiłem na sprzedaży margaretek, które się rozpleniły w naszym ogrodzie.Wykopaliśmy z bratem kilka brył i sprzedawaliśmy przed domem. Nawet jeden z nas (nie pamiętam który) jeździł na rowerze po wsi i robił reklamę. Z tego co wiem, to w jednym ogrodzie we wsi ciągle rosną margaretki spokrewnione z kupionymi od nas. Zarobione pieniądze pewnie wydaliśmy na oranżadę :)
- W czasie studiów pracowałem między innymi w bydgoskim klubie “Sanatorium” w charakterze “człowieka od komputerów”, co miało tę niebagatelną zaletę, że poza siedzeniem przy kompie i grzebaniem w różnych programach można było liczyć na piwo czy drinka gratis, czasem też trafiało się coś do palenia. Poza siedzeniem przy kompie wieszałem też plakaty, przekradanie się po nocy po mieście i partyzanckie plakatowanie miały swój urok, ale gdy było mroźno robiło się niemiło. Wtedy można było wpaść do klubu na kieliszeczek jarzębiaczka :)
- Jadłem ziemniaki pieczone w ognisku rozpalonym na cmentarzu. Serio. Dziadek dorabiał jako kopidół i czasem razem z kuzynami chodziliśmy do niego. Akurat palił zgrabione liście, więc podrzuciliśmy parę ziemniaków. Pikanterii dodaje fakt, że ziemniaki były kradzione z przycmentarnego pola proboszcza.
- Jeden raz jadłem stworzenie zabite przez siebie – żabę. Dostała przez łeb kijem, kumpel ją pociachał scyzorykiem i upiekliśmy udka nad ogniskiem. Dwie sztuki na jakieś pięć osób :) Ognisko rozpalone było na plaży i grzaliśmy się przy nim po kąpieli o czwartej rano. Ugotowaliśmy też nad nim parę malutkich ziemniaczków, ukradzionych (a jakżeby inaczej) z pobliskiego pola. Wszystko to z okazji festiwalu piosenki religijnej w Górce Klasztornej.
Ok, załatwione. Kogo wyznaczam? Nikogo. O!
BTW: Ostatnie kilka dni miałem wycięte z życiorysu przez przesympatyczny rotawirus, ale już mi lepiej i w weekend pewnie uda mi się zabrać do pracy i zrobić coś z tym zielonym :)
Dodaj komentarz