Po pogrzebie…

,

Uwaga: ten wpis powstał dawno temu. Istnieje spora szansa, że nie odzwierciedla obecnych poglądów i opinii autora.

Na pogrzebie oczywiście nie byłem… Nawet dało się dogadać w końcu z Mamą w tej sprawie. Wyjaśniłem moje poglądy i jakoś przeszło…

Pogrzeb był ekumeniczny. Ponieważ Babcia w ostatnich kilkunastu miesiącach życia zbliżyła się do Baptystów, kazanie na mszy zamiast księdza wygłosił pastor. Podobno nie mówił za ciekawie, ale to nie usprawiedliwia ataku kato-betonów z mojej rodziny. Głośne “przestań pieprzyć”, słyszalne w całym kościele, nie najlepiej świadczy o tolerancji i szacunku dla bliźniego… Przykre, bardzo przykre…

Potem była stypa. O ile z pogrzebu mogłem się wywinąć, to ze stypy już nie, bo była u nas… Dużo ludzi, sporo prawie mi obcych… Dziwnie sztywno i nerwowo, nawet jak na stypę… Gdy ci dalsi krewni i znajomi odjechali i została już nieco bliższa rodzina zrobiło się ok. Dużo rozmów o babci, wspomnień, nawet żartów, … Pogadałem sobie z kuzynami – na zmianę o paleniu trawy i wspomnieniach o Dziuchnie… Ale i tak nie wytrzymałbym, gdyby nie alkohol… Naprawdę tego potrzebowałem… Prawie pół litra wódki wypite przeze mnie w drinkach (prawie nikt inny nie pił…) okazało się idealną dawką znieczulającą…

(NP: Busta Rhymes — Pass the Courvoisier)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *