Rowerowy rok 2016

2016 to mój pierwszy przerowerowany w całości rok. Poprzedni zacząłem w lipcu, tym razem miałem do dyspozycji całe 12 miesięcy.

Zacząłem od kilkunastu treningów na trenażerze, żeby 27 stycznia po raz pierwszy wyjechać na szosę. Ocieplenie było chwilowe, więc wróciłem do pracy nad formą pod dachem. Ostatecznie trenażer schowałem w piwnicy niecałe dwa tygodnie później, kiedy najpierw wyskoczyłem do Bydgoszczy, a następnego dnia machnąłem pierwszą trasę >100km sezonu — podróż przez trzy województwa.

Przy wjeździe do Debrzna

Kolejna setka była pierwszą wizytą w Sępólnie Krajeńskim, które miałem w tym sezonie odwiedzać dość często. Np. dwa tygodnie później, przy okazji trasy Kamień Krajeński — Debrzno.

W marcu testowałem drogą rowerową Bydgoszcz — Koronowo, przy okazji odwiedzając najwyższy most kolejki wąskotorowej w Europie.

Most w Koronowie

16 marca zacząłem sezon na krótkie spodenki, a parę dni później odwiedziłem jedną z moich ulubionych tras Kaczory — Chodzież.

Śniadanie wielkanocne zjadłem w Wałczu, co oznaczało nowy rekord odległości jednego dnia – 174 kilometry. Nie było lekko.

Kwiecień był pierwszym miesiącem, w którym przekroczyłem pułap tysiąca kilometrów. Z Grzesiem i Żoną zrobiliśmy 70 km jednego dnia jeżdżąc po Bydgoszczy i z Myślęcinka do domu. Ridley dostał nowy łańcuch, bo stary zajeździłem.

Najważniejszym wydarzeniem maja była moja pierwsza dwusetka. Poszło zadziwiająco gładko. Trudniej było w czasie wyjazdu do Chojnic, kiedy uparłem się, że dam radę wjechać na zarośnięty pagórek w lesie, robiący w naszym województwie za najwyższy punkt.

Na Czarnej Górze

Miesiąc zamknąłem udziałem w bydgoskiej Masie Krytycznej, dzięki czemu odhaczyłem punkt “wziąć udział w imprezie rowerowej” z listy rzeczy do zrobienia w 2016. Aha, jeszcze jedno — to w maju zacząłem golić nogi :)

W czerwcu zmieniłem bieżnikowane opony Continental Cyclocross Speed 35C na gładkie Gatorskin 32C tej samej firmy. Przy okazji zdemontowałem błotniki i od razu byłem szybszy :) Brązowe ścianki nowych gum idealnie pasowały do koloru siodła i owijki na kierownicy.

Z nowymi oponami

Nowiutką oponę przeciąłem w niecały tydzień od założenia na stłuczonej butelce na DDR w Pile. Ochrona przed przebiciem się spisała — mimo sporej dziury w oponie dętka była cała i dojechałem bezpiecznie do domu, po drodze wstępując na Paradę Rodzinną, gdzie jechałem razem z Grzesiem i Żoną.

12 czerwca przejechałem się do Torunia, a tydzień później po raz pierwszy przemierzyłem trasę Szubin — Łabiszyn — Żnin.

Lipiec to przede wszystkim niespodziewana jazda do i z Poznania (240 km) i całkowicie już zaplanowana wyprawa do Gdańska (207 km).

W sierpniu wyskoczyliśmy rodzinnie pod namiot, zabierając oczywiście rowery. Pojeździliśmy trochę razem po okolicy, nieco pokręciłem sam. Do tego las, jezioro i dobre towarzystwo — było super.

Miesiąc zakończyłem, ustanawiając swój obecny rekord odległości — przejechałem 314,5 km jednego dnia. Wymęczyło mnie to straszliwie, ale dojechałem cały dzięki dobremu planowaniu i wsparciu Żony.

Najfajniejsze jazdy we wrześniu to trasy do Inowrocławia i do Gniezna. W tym miesiącu po raz kolejny zmieniłem łańcuch, razem z zajechaną kasetą. A na urodziny Żona podarowała mi wałek do rolowania zmęczonych mięśni, bo miała dosyć moich próśb o masaż :)

Październik i listopad wypadły słabo. Na zawirowania w życiu pozarowerowym nałożyła się paskudna pogoda, co spowodowało, że zamiast zwyczajowego tysiąca z okładem przejechałem żałosne 722 i 465 km. Jedyna porządna wyprawa w październiku to 180 kilometrów za Piłę i w okolice naszego wakacyjnego namiotowania. W listopadzie wyskoczyłem na 153 km do Chojnic.

Znowu w Czechyniu

W grudniu wróciłem do ostrego jeżdżenia. Zacząłem od 115 kilometrów w Barbórkę. Dziesiątego grudnia pojechałem ostatni raz w krótkich spodenkach w tym roku. Potem regularne krótkie jeżdżenie w ramach przygotowań do Rapha Festive 500 i w końcu sama Świąteczna Pięćsetka — moja ulubiona świąteczna tradycja.

31 grudnia pojechałem na ostatnią przejażdżkę. Króciutką, bo przecież następnego dnia trzeba zacząć jeżdżenie na konto 2017.

Pora na statystyki

Na Stravie zarejestrowałem 221 aktywności o łącznym dystansie 11 668 kilometrów. Wystarczy by z Aten dojechać do Buenos Aires. Nie udało się dobić do 1/3 długości równika – wykręciłem jedynie 29,11%.

Przejechanie tego zajęło mi 466 godzin i 30 minut. Tak, to 19 dni, 10 godzin i 30 minut. A to tylko czas, w którym się poruszałem. Z postojami wychodzi 529 godzin i 13 minut.

Przez ten czas z nogami zrobiło mi się takie coś:

Łyda! :)

Łącznie podjechałem na 33 kilometry w górę. Niedużo, ale co zrobić, gdy okolica jest płaska.

Jeżeli wierzyć wyliczeniom Stravy, to spaliłem na rowerze 262 050 kcal.

Moja średnia miesięczna to 18 wyjazdów, a tygodniowa – cztery. Średnie dystanse to 972,3 km miesięcznie, 224,4 km tygodniowo, 32 km dziennie.

W czasie najbardziej aktywnych miesięcy robiłem ponad 1300 kilometrów i nie wyobrażam sobie dużego podbicia tego dystansu bez uszczerbku dla rodziny i pracy. Myślę, że okazjonalny maks jaki mógłbym wycisnąć, to półtora tysiąca.

Porównanie rowerów:

 Ridley na szosieRidley w trenażerzeTrekInne
Odległość11 088 km337 km216 km27 km
Śr. prędkość25,02 km/h31,78 km/h18,99 km/h18,42 km/h
Wysokość32,173 m798 m57 m

Na graficznym zestawieniu z serwisu VeloViewer mój rok wygląda tak:

Ciekawostką na tej grafice jest “Eddington ride”. To liczba określająca maksymalną ilość jazd o długości większej lub równej samej liczbie. Brzmi zawile, ale sprowadza się do tego, że 60 razy jechałem trasy o długości przynajmniej 60 kilometrów, ale nie 61 tras >= 61 km. 47 przy liczbie Eddingtona podanej w milach oznacza tyleż tras od długości co najmniej 47 mil.

63 razy pokonałem trasę dłuższą niż 50 km, 34 razy zaliczyłem setkę, 13 wypraw miało powyżej półtora setki, a cztery razy machnąłem więcej niż 200 kilometrów. 300 km przekroczyłem tylko raz.

A tak wyglądają moje aktywności nałożone na mapę:

Całkiem ładnie się już to rozciąga – od Poznania do Gdańska i od Wałcza do Torunia.

Na deser film z podsumowaniem roku przygotowany przez Strava.com

Postanowienia na 2017

Tym razem odpuszczam sobie konkretne plany na nowy rok. Chciałbym jeździć nie mniej niż w 2016. 12 tysięcy kilometrów wydaje się całkiem sensownym założeniem, biorąc pod uwagę jak blisko byłem w tym roku, mimo pięciu miesięcy poniżej tysiąca.

Z pewnością powinienem się przyłożyć do krótkich, ale intensywnych treningów w tygodniu, bo miałem okazję zauważyć jak bardzo przekłada się to na zasięg i prędkość w czasie weekendowych długich wypraw.

Najważniejsze jednak, żebym dalej miał frajdę z jeżdżenia i to jest mój jedyny cel :)

Przy tworzeniu wpisu korzystałem z następujących narzędzi: Strava Multiple Ride MapperStrava Annual Summary, VeloViewerStrava Year-To-Date Report.

2 odpowiedzi na „Rowerowy rok 2016”

  1. Awatar CoSTa
    CoSTa

    Man, jesteś moim hero :)

    Gratuluję z całego serducha!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *