Uwaga: ten wpis powstał dawno temu. Istnieje spora szansa, że nie odzwierciedla obecnych poglądów i opinii autora.
Jeżeli ktoś pomyślał, że szczytem opóźnienia jest publikowanie podsumowanie roku na blogu w połowie lutego, to mnie nie docenia :) Pora na wpis z końca października! Właściwie miałem go sobie odpuścić i wykosić z blogowego TODO bez pisania, ale skoro w komentarzu do notki „Muzykalność — jeden” na joggu Siwej poruszyłem ten temat, to nie mam wyjścia i muszę wyjaśnić, dlaczego The Beach Boys oficjalnie są lepsi od Nicka Cave’a.
Dwudziestego ósmego października zeszłego roku mieliśmy ostatni turniej sezonu. Tak jak zwykle rozgrywany był bardziej rekreacyjnie, niż jako prawdziwa rywalizacja, która skończyła się na poprzednim turnieju, zamykającym Olszewka Cup 2006. Było na tyle sympatycznie, że odważyłem się po raz pierwszy wystartować. Tak, tak… nie biegałem z aparatem, nie stałem w kuchni, ale grałem. Co prawda mimo luźnej atmosfery nerwy mnie i tak zeżarły i wynik miałem… eee… delikatnie mówiąc nie najlepszy, ale i tak było fajnie.
Gdy miałem za sobą ponad połowę dołków i wiedziałem już, że nic ciekawego nie ugram, odpuściłem sobie spinanie się i zacząłem się dobrze bawić. Chyba nawet za dobrze, bo przez to miałem na przykład trzy uderzenia pod rząd z piasku, ale był fun. No właśnie. Przez ten fun cała sprawa Cave vs. Beach Boys. Gdy po raz drugi pod rząd zagrałem z bunkra (dół z piaskiem utrudniający grę) do bunkra oznajmiłem partnerom z flightu (grupa golfistów grających razem), że liczy się fun i zacząłem sobie podśpiewywać kawałek „Fun, fun, fun” Chłopaków z Plaży.
Well she got her daddy’s car
And she cruised through the hamburger stand now
Seems she forgot all about the library
Like she told her old man now
And with the radio blasting
Goes cruising just as fast as she can nowAnd she’ll have fun fun fun
‘Til her daddy takes the T-Bird away
(Fun fun fun ’til her daddy takes the T-Bird away)[…]
Przy okazji przyznałem się współgraczom do mojej słabości do The Beach Boys, co zostało jak zwykle przyjęte ze śmiechem i niedowierzaniem.
Po zakończeniu turnieju siedliśmy większą grupą do tradycyjnego podsumowania sezonu za pomocą „polskiej whisky”, czyli Żołądkowej Gorzkiej. W trakcie podsumowywania moi partnerzy opowiedzieli reszcie o Beach Boys, co znowu spotkało się ze śmiechem, a warunki do śmiechu były coraz lepsze. Powszechnie uznano Chłopaków z Plaży za kiepski zespół i skontrastowano ich twórczość określaną jako nie-muzykę z przykładem muzyki, czyli Nickiem Cave’em. Jako że podsumowanie było już dość zaawansowane, wystarczyło jedno zdanie i wyzwałem Adama — zwycięzcę turnieju (i jednocześnie trzeciego gracza całego Olszewka Cup 2006) na jednodołkowy pojedynek o to kto jest lepszy — Nick czy Chłopaki.
Otwarcie przyznaję, że moje golfowe skille przy Adamowych to nawet pikuś nie jest, więc zanosiło się na starcie Dawida z Goliatem. Na szczęście dla Dawida, Goliat był nieco bardziej zaawansowany w podsumowaniu sezonu, piłeczka wyraźnie go nie słuchała i lądowała gdzieś w rough (paskudna, wysoka trawa). Moja za to nie dość, że w dwóch uderzeniach wylądowała w okolicy greenu (najkrócej wystrzyżony kawałek trawy wokół samego dołka) to po trzecim kapitalnym uderzeniu żelazną siódemką (rodzaj kija), jakiego nie powstydziłbym się nawet na trzeźwo, potoczyła się idealnie pięknym łukiem przez pół greenu i wpadła prosto do dołka. Bingo!
No i od tego czasu The Beach Boys są lepsi od Nicka Cave’a. Nieodwołanie i ostatecznie.

Co oczywiście trzeba było oblać, ale to zupełnie inna historia :)
Aha, jeszcze jedno — niech mi ktoś po przeczytaniu tego wpisu powie, że golf jest drętwym sportem dla sztywniaków, to osobiście poprzetrącam mu gnaty moją żelazną siódemką :)
Dodaj komentarz