Uwaga: ten wpis powstał dawno temu. Istnieje spora szansa, że nie odzwierciedla obecnych poglądów i opinii autora.
No to się uwzięli, żeby zepsuć maturę całkowicie. Nie wiadomo dlaczego uznano, że sprawą wagi państwowej jest by do egzaminu dojrzałości podchodził kto się da i każdy podchodzący zdawał. Nie ważne czy się nadaje czy nie. Wszyscy mają mieć maturę, bo to świetnie wygląda w statystykach.
Aby zrealizować ten nienajmądrzejszy (delikatnie mówiąc) pomysł uruchomiono piramidę kolosalnych bzdur umożliwiających zrobienie matury każdemu: najpierw amnestia (ciekawe co mają powiedzieć zeszłoroczni maturzyści, którzy byli w takiej samej sytuacji, nie mówiąc o tych, którzy na zdanie matury rzeczywiście zapracowali), a teraz zapowiedź, że jednego egzaminu będzie można nie zdać.
Najwyraźniej zapomniano o małym drobiazgu: egzamin, który ma każdy zdać, to nie egzamin a formalność i każde tego typu posunięcie podważa znaczenie matury. To może całkiem zrezygnować z egzaminów i wydawać świadectwo maturalne każdemu kto skończy szkołę ponadgimnazjalną? A może niedługo nie trzeba będzie takiej szkoły kończyć, wystarczy przejść 30% by móc pochwalić się maturą? Czemu nie.
Jak już 100% uczniów w Polsce będzie miało maturę, to pewnie “fachowcy” zabiorą się za studia. Bo przecież masa ludzi z wyższym wykształceniem też znakomicie wygląda w dzienniku statystycznym. No to może bez egzaminów wstępnych, z sesją w której będzie można jednego egzaminu nie zdać, a pozostałe wystarczy zaliczyć na 30%? I stypendia dla każdego, a jak! No i bez pisania pracy magisterskiej, żeby głąby nie musiały ich sobie kupować, wystarczy, że muszą się wykosztować na prezentację maturalna z polskiego. Ile w końcu można inwestować w edukację?
Ech. Co ja się rozpisuję. Lepiej was odeślę do tego:
w polsce, jak się okazuje, matura każdego matoła jest sprawą państwową i jako taka regulowana jest urzędowo, metodą relatywizacji, czyli wprowadzenia burdelu: jednego dnia nie zdać znaczy nie zdać, następnego nie zdać może oznaczać nie zdać, a może oznaczać zdać. co więcej, dla nieudanych maturzystów zeszłorocznych nie zdać nadal oznacza nie zdać – z czego wynika, że państwo nie traktuje obywateli w jednakowy sposób, dzieląc ich na tych bardziej uprzywilejowanych (według aktualnej nomenklatury nazewniczej – bardziej skrzywdzonych reformą systemu edukacji) i tych mniej uprzywilejowanych. na miejscu nieudanych maturzystów przyszłorocznych zorganizowałbym natychmiast po ogłoszeniu wyników rajd z kilofami na warszawę – dali przykład nam górnicy, jak zwyciężać mamy – może uda się wyszargać obniżenie progu do, powiedzmy, 30% łącznie z trzech dowolnie wybranych przedmiotów. albo w ogóle do zera.
Dodaj komentarz