Uwaga: ten wpis powstał dawno temu. Istnieje spora szansa, że nie odzwierciedla obecnych poglądów i opinii autora.
Nie wiem jak zacząć ten wpis. Jestem tak wkurzony, że nie chce mi się układać jakiegoś ładnego wprowadzenia. Najlepiej będzie, gdy po prostu napiszę po kolei co się stało. Ostrzegam, mogą pojawić się wulgaryzmy.
Przyjechała do mnie koleżanka, razem z dwiema znajomymi z kursu dla weterynarzy pracujących w administracji (czy jakoś tak), chciały pożyczyć muzykę na imprezę. Gdy sobie rozmawialiśmy na podwórzu usłyszeliśmy z ulicy skowyt psa. Wybiegliśmy przed dom. Okazało się, że jakaś pipa bez wyobraźni zapieprzała przez wieś i potrąciła niedużego kundelka. Nie zwolniła, ani nie próbowała go wyminąć.
Niestety psiak miał solidnie przetrącony kręgosłup i jedyne co można było zrobić, to skrócić mu cierpienie. Koleżanka szybko zadzwoniła po znajomego weterynarza, który przyjechał ze środkiem do usypiania zwierząt i zrobili co było trzeba.
Będąc nadal wściekły na tą ograniczoną pindę zobaczyłem, że moi rodzice wyjeżdżają z domu. Zawołali mnie i powiedzieli, że jadą do kuzyna, który wyleciał z drogi i dachował w polu.
Jak tylko to usłyszałem wiedziałem, że wina leżała z pewnością po stronie tego gnojka, któremu w momencie wsiadania do samochodu wyparowuje mózg, a noga staje się zdecydowanie za ciężka.
Niestety miałem rację. Pizduś popieprzał po nieasfaltowej drodze między naszą wsią a sąsiednią. Policja twierdzi że przynajmniej 100 km/h. Znając go obstawiałbym okolice 120 km/h. Zasuwał pod górkę i gdy zza nie wyskoczył zobaczył grupkę dziewczynek (ok. 14 lat) idących drogą. Zaczął ostro hamować, samochód obrócił mu się i przez jakieś sześćdziesiąt metrów (tak! 60!) jechał bokiem. W stronę dziewczynek. Dzieciaki uciekły na pole, a samochód rozpędzony walnął w skarpę na poboczu, przeleciał nad dwu-trzymetrowym krzakiem i poleciał kilkanaście metrów również w pole, gdzie stanął na dachu.
Gdy się dowiedziałem o tym wszystkim to miałem (i nadal mam) ochotę gnojka sprać. Tyle razu mu powtarzałem, że jeździ za szybko i zbyt brawurowo, ale do niego nic nie docierało. Może teraz zrozumie. Chociaż skończyło się na uszkodzeniu samochodu i poobijaniu, więc może być za mało by mu przemówić do tego ptasiego móżdżku.
Skurwysyn miał szczęście, że dzieciakom nic się nie stało – skończyło się na szoku i płaczu.
Do tego wszystkiego dobili mnie swoją głupotą mój braciszek i jego dziewczyna. Usprawiedliwiali tego debila używając kretyńskiego argumentu: “każdemu się mogło zdarzyć”. Każdemu, jasne, ale dodajmy, że każdemu wariatowi! “Ty sam nie jeździsz, to nie wiesz, jak się czasem przydarza jechać”. “Nie ma co go potępiać, bo przecież każdemu się zdarza jechać za szybko”. Ja pierdolę… Ręce opadają… Ciekawe czy tłumaczyliby go tak samo, gdyby jednak uderzył w te dziewczynki? Albo to ktoś obcy koziołkował rozpędzonym samochodem w ich stronę?
Ech… jeszcze się we mnie wszystko gotuje. Najpierw przeklinam pizdę, która nie zwalnia przejeżdżając przez miejscowość i potrąca psa, a chwile potem dowiaduję się, że mój kuzyn jest taką samą pizdą… Krew mnie zalewa.

Jeżeli ktoś tak jak mój kuzyn uważa, że fajnie jest sobie poszaleć bezmyślnie na drodze niech przejrzy sobie filmy z kampanii “Stop wariatom drogowym” lub obejrzy klip z angielskiego jej odpowiednika – “Pay attention or pay the price”.
Dodaj komentarz