Uwaga: ten wpis powstał dawno temu. Istnieje spora szansa, że nie odzwierciedla obecnych poglądów i opinii autora.
Dzisiaj z Żonką daliśmy czadu w kuchni. Zrobiliśmy obiad, że palce lizać. Co to za cudo? Już piszę.
Rzecz jest prosta, ale praco- i czasochłonna. Warto jednak poświęcić trochę czasu, by zmajstrować to dzieło sztuki kulinarnej :)
Żonka zrobiła surówkę z rozmaitych warzyw, jakie się pod rękę nawinęły (kapusta, pomidor, ogórek, papryka) i sos tzatziki. No i frytki z ziemniaków, jakie obrałem (bo taki ze mnie wspaniały pomocnik ;D). Razem przygotowaliśmy smażone kawałki kurczaka wypaskudzone wcześniej w “przyprawie do gyrosa”, z dodatkiem podsmażonej cebulki, które przed podaniem zostały posypane tartym żółtym serem. Już to wszystko razem daje niezłą wyżerkę, ale nam to było mało :) Gwoździem programu i rzeczą, od której zaczęło się komponowanie obiadu, był mój pomysł na zmierzenie się z pieczeniem chlebków pita.
Jak w większości przypadków, gdy potrzeba jakiegoś przepisu zajrzałem na niezawodną “Czarną Oliwkę” i oczywiście znalazłem, co trzeba. Przepis jest znakomity, poza małym błędem — drożdży należy wziąć 15, a nie 150 gram. Bałem się trochę, czy chlebki się udadzą, ale były jak trzeba — mięciutkie i smaczne. Zdecydowanie trafią do naszego jadłospisu na stałe.
To właśnie produkcja pit zajęła najwięcej czasu — ciasto w sumie wyrasta 2 godziny! Do tego zagniatanie i pieczenie, więc lepiej zacząć pracę wcześniej, żeby obiad nie okazał się kolacją :)
Po złożeniu wszystkiego razem (kurczak, frytki, surówka, pita) wychodzi danie, które w np. bydgoskim Hammurabim podają jako “shoarma special”. Pycha!
Serdecznie polecam.
Dodaj komentarz