Uwaga: ten wpis powstał dawno temu. Istnieje spora szansa, że nie odzwierciedla obecnych poglądów i opinii autora.
Pies mi zwiał. Podkopał się pod bramą i prysnął. Ponad dobę temu.
Na początku baliśmy się, że w pogoni za jakimiś sarnami (uwielbia je ścigać) zapędził się na szosę i wpadł pod samochód lub ktoś “życzliwy” zrobił mu to, co spotkało psa Kuzyna. Objechaliśmy całkiem spory kawałek okolicy, jednak nigdzie go nie znaleźliśmy, ani żywego, ani martwego.
Wywiesiliśmy więc w sklepie ogłoszenie. I to było bardzo dobre posunięcie. Dowiedzieliśmy się, że Bono dołączył do grupy adoratorów bezpańskiej suczki, która najwyraźniej akurat ma cieczkę. Całe stado (do ośmiu sztuk) pojawia się w różnych miejscach wsi.
Jak dotąd nie udało mi się go spotkać, bo za każdym razem, gdy ktoś zgłosi, że widział Bono z jego panną, zjawiam się na miejscu za późno. Jak widać to całkiem mobilne sex-party ;D
Pocieszeni faktem, ze jednak żyje i jest w okolicy czekamy na moment, kiedy uda się go dopaść, lub sam w końcu wróci się najeść.
Drań z niego. Tak zmartwić moją ciężarną Żonkę. Wedle ludowych przekazów zjedzą go za to myszy :)
Dodaj komentarz