Uwaga: ten wpis powstał dawno temu. Istnieje spora szansa, że nie odzwierciedla obecnych poglądów i opinii autora.
Wyszedłem sobie w nocy na fajkę, żeby łatwiej zebrać myśli przy pracy. Rozglądam się i widzę, że na podwórzu nie ma psa. Za to gdzieś ze wsi słychać jego szczekanie i to raczej ostre i wkurzone. Wróciłem do domu po latarkę i poszedłem po tą kudłatą łazęgę. Namierzyłem źródło szczekania właściwie w centrum wsi i poszedłem w tamtą stronę.
To miejsce lekko na uboczu, tuż przy dużej oborze należącej do RSP, biegną tam zapomniane tory kolejki wąskotorowej, aktualnie zarośnięte krzakami, a obok nich polna droga. Gdy dochodziłem już widziałem w świetle latarki świecące oczy, nie pasowało mi tylko, że były tak nisko nad ziemią.
Gdy podszedłem na jakieś dziesięć metrów okazało się, że oczy należały do lisa, a obok stał drugi. Jeden z nich uciekł w krzaki, a drugi zaczął biec na mnie. Ciągle świecąc na niego schyliłem się po jakiś kamień czy kij, a wtedy zawrócił i skoczył w krzaki w ślad za pierwszym.
Muszę przyznać, że mnie wystraszył drań…
Niecałe 10 metrów dalej, na polu leżał mój pies i patrzył na całe zajście… Pognałem szuję do domu. Jutro muszę wkopać kamienie i podsypać ziemię pod bramą, tam gdzie łajza się przeciska… A z tymi lisami ktoś powinien coś zrobić, za dużo ich jest, za blisko wsi i na dodatek są bezczelne…
Dodaj komentarz