Tak, dobrze przeczytaliście datę w tytule wpisu. Większość osób wrzuciła już muzyczne podsumowania roku 2025 z pewnego serwisu podlizującego się Trumpowi, rzucającego miliony dolarów Joe Roganowi i płacącego najniższe stawki muzykom. Tymczasem ja, siedząc wygodnie na moim wysokim koniu po przesiadce na Tidal, zabieram się w końcu za zaległy ranking ulubionych albumów z 2024.
– –
Spis treści
– –
Skąd to opóźnienie?
Roczna obsuwa częściowo jest spowodowana paraliżem, jaki mnie łapie zawsze, gdy chcę polecić płyty, które mi się podobają. Mam naprawdę nikłe pojęcie o muzyce (teorii, gatunkach, historii itp.), więc trudno mi złożyć parę sensownych zdań, żeby wyszło więcej niż „ta płyta robi mi dobrze”.
Tym razem większość winy leży jednak po stronie awarii sprzętu. Sędziwa wieża LG, na której zazwyczaj słuchałem muzyki, siedząc przy komputerze, odeszła do krainy wiecznej ciszy, a ja długo nie mogłem zdecydować się na następcę i muzyki przez większość mijającego roku słuchałem prawie wyłącznie ze smart speakera w kuchni, w czasie gotowania posiłków.
Pod koniec roku wreszcie zanabyłem sprzęt grający, wsłuchałem się w tworzoną przez cały 2024 playlistę z albumami, które wpadły mi w ucho i zabrałem się za ostateczne przesuwanie okładek w przygotowanym parę miesięcy wcześniej pliku albumy2024.svg, w którym szykowałem wstępny ranking.
– –
Zgoda na osadzanie wideo
Jak już wspominam o technikaliach: niedawno dorzuciłem na bloga wtyczkę Embed Consent, która zamienia automatycznie osadzanie treści z innych serwisów (takich jak YouTube czy Vimeo) na pytanie o zgodę. Nie chcę domyślnie wpychać czytelnikom ciastek z takich źródeł, więc zostawiam wam wybór. Wtyczka poza tym podmienia adres wideo z YT na domenę youtube-nocookie.com, co wg. YouTube oznacza, że do czasu kliknięcia przycisku odtwarzania nie będą załadowane żadne ciastka.
Możecie wyrazić zgodę na jednorazowe załadowanie osadzonej treści albo pozwolić ładować je za każdym razem. W drugim przypadku możecie cofnąć taką zgodę na dole strony Legalności.
– –
Jak powstało podsumowanie?
Swojego rankingu nie robię na podstawie ilości odsłuchań, która zazwyczaj i tak nie oddaje preferencji, bo albumy, które wyszły wcześniej w roku, mają przewagę nad późniejszymi, podobnie te, które pojawiały się bez towarzystwa innych dobrych płyt, z którymi musiałyby dzielić się moją uwagą. Liczy się tu tylko to, ile frajdy dawały mi te płyty zarówno zaraz po ich publikacji, jak i przez cały czas aż do powstania wpisu.
Robienie podsumowania z rocznym opóźnieniem ma jednak swoje zalety. Przede wszystkim mogę teraz powiedzieć, które albumy zostały ze mną na dłużej, a do których już nie wracam. Dodatkowo mogę trochę oszukać i na listę dołożyć płytę, która co prawda wyszła w 2024, ale odkryłem ją dopiero w tym roku.
– –
Wyróżnienia
Zacznijmy od tzw. honorable mentions, czyli albumów, które bardzo mi się spodobały, ale nie trafiły do Top 10. W kolejności alfabetycznej wg. tytułów:

„After the Revolution”, Carsie Blanton.
Najbardziej lewacka płyta w całym zestawieniu. Blanton jednocześnie ponuro (i realistycznie) ocenia obecny stan świata oraz daje nadzieję, że może być lepiej. „It′s a rich man’s game and they play to win. But there′s more of us than there are of them” śpiewa w „Labour Of Love”.

„All My Friends”, Aoife O’Donovan
Płyta powstała z okazji rocznicy uzyskania przez kobiety prawa głosu w USA. Więcej pisałem o niej w kwietniu 2024. Wtedy zakładałem, że trafi do Top10, ale chyba mi się przesłuchała.

„Dusk”, Gaby Moreno
Gaby Moreno to piosenkarka pochodząca z Gwatemali. Jej poprzednia płyta „X Mí (Vol. 1)”, nagrodzona Grammy w kategorii Best Latin Pop Album, również trafiła do wyróżnień w poprzednim zestawieniu. Album „Dusk” na Grammy się nie załapał, co nie znaczy, że nie jest wart uwagi, np. utwór „Luna de Xelajú” wykonany w duecie z Oscarem Isaaciem.

„Lives Outgrown”, Beth Gibbons
Beth Gibbons jest najbardziej znana jako wokalistka Portishead, a solowe albumy wydaje jeszcze rzadziej niż z zespołem. Nie licząc nagranej w 2019 z Narodową Orkiestra Symfoniczną Polskiego Radia 3 symfonii Henryka Góreckiego, na „Lives Outgrown” czekaliśmy 22 lata od „Out of Season”. Było warto, jak pokazuje chociażby ten Tiny Desk Concert.

„Odyssey”, Nubya Garcia
Z innego koncertu w NPR, tym razem w pandemicznym cyklu Tiny Desk (Home) Concert, zagranego na pływającym domu w Londynie, znam autorkę kolejnego wyróżnionego albumu, jazzową saksofonistkę z UK. W 2025 wystąpiła w końcu w studio NPR z materiałem z fantastycznej płyty „Odyssey”.

„Mozart & Straus: Lieder, Sabine Devieilhe i Mathieu Pordoy
Głos Sabine Devieilhe, francuskiej śpiewaczki operowej, uwielbiam od czasu natrafienia na „Duet kwiatów” z opery „Lakmé” nagrany z Marianne Crebassą i rzucam się na wszystkie płyty, na których się pojawia. Tym razem zaśpiewała utwory Mozarta i Straussa w towarzystwie swojego rodaka, pianisty Matheu Pordoya. Wyszło świetnie.

„Multitudes”, Alisa Amador
O pierwszym longplayu śpiewającej po angielsku i hiszpańsku Alisy Amador pisałem w sierpniu zeszłego roku.

„Patterns in Repeat”, Laura Marling
Laurę Marling, angielską piosenkarkę folkową, również poznałem dzięki NPR, a jej album „Semper Femina” nieodmiennie pozostaje w czołówce moich najukochańszych płyt. „Patterns in Repeat” go z tego miejsca nie wypchnie, ale i tak jest kawałkiem pięknej muzyki.

„Vera to ja”, Renata Przemyk i Dagadana
O wspólnym albumie Renaty Przemyk i polsko-ukraińskiego zespołu Dagadana napisałem w sierpniu 2024.

„What Happened to the Heart?”, Aurora
Szwedzka piosenkarka Aurora była pierwszą artystką, której płytę kupiłem w przedsprzedaży. Wydawałoby się, że od wyjścia tamtego debiutanckiego albumu „All My Deamons Greating Me As a Friend” minęło ledwo parę lat, tymczasem „What Happened to the Heart?” jest już piątym studyjnym krążkiem Aurory. Moją ulubioną piosenką z płyty jest mocno elektroniczne „Starvation” i nie miałbym przeciwko całej płycie w tym stylu.
– –
Top 10
Pora na topową dziesiątkę moich ulubionych płyt wydanych w 2024. Połowę z nich opisałem w dwóch muzycznych wpisach z tamtego roku, więc zostało mi tylko dorzucenie kilku zdań o pięciu z nich.
10. „The Frans Brüggen Project”, Lucie Horsh i Orchestra of the 18th Century

Holenderską flecistkę Lucie Horsch poznałem zupełnym przypadkiem, gdy na YouTube broniła fletu prostego przed żartami skrzypków z TwoSet Violin. Trafione później nagrania koncertu Bacha i „Libertango” Piazzolli spowodowały, że trafiła na moją listę obserwowanych artystek.
„The Frans Brüggen Project” to album upamiętniający Fransa Brüggena, specjalizującego się w muzyce dawnej flecisty, w 90 rocznicę jego urodzin, nagrany przez Horsch razem z założoną przez Brüggena Orkiestrą Osiemnastego Wieku na fletach z jego kolekcji. Na płytę trafiły między innymi utwory Telemanna, Haydna, Bacha i Händla.
To fantastyczny album do wyciszenia się i odpoczęcia. Na zachętę macie utwór tego pierwszego kompozytora, sonatę na flet prosty i skrzypce.
9. „American Railroad”, Silkroad Ensemble i Rhiannon Giddens

„American Railroad” to album kolektywu Silkroad Ensemble poświęcony powstaniu transkontynentalnej linii kolejowej w Stanach Zjednoczonych, upamiętniający udział w tym przedsięwzięciu imigrantów z Afryki, Chin, Japonii czy Irlandii oraz natywnych mieszkańców Ameryki, który byli wypędzani ze swoich terenów, przez które szła linia.
Zawiera utwory nagrane w odpowiednich językach, przy użyciu tradycyjnych instrumentów, więc obok banjo, na którym gra Rhiannon Giddens (graczom znana ze ścieżki do RDR2), mamy chińską lutnię, japońskie flety i bębenki z Indii.
Na albumie projekt się nie kończy, bo towarzyszy mu podcast, trasa koncertowa, spotkania i wydawnictwa.
„Silkroad’s initiative, American Railroad, illuminates the impact of the Transcontinental Railroad and westward expansion on the communities it displaced and those who labored to build it. Their contributions have been largely erased from history, and Silkroad’s American Railroad seeks to right those past wrongs by highlighting untold stories and amplifying unheard voices from these communities, painting a more accurate picture of the global diasporic origin of the American Empire.
Poniżej podpinam wideo, w którym Giddens opowiada o otwierającym album utworze „Swannanoa Tunnel”. Sama piosenka zaczyna się w okolicach siódmej minuty.
8. „Polaroid Lovers”, Sarah Jarosz

„Polaroidowi kochankowie” byli pierwszym albumem z 2024, który kupiłem i pierwszym, który tu polecałem. Album to nowy kierunek dla tej usańskiej artystki o polskim nazwisku, zamiast dotychczasowego folku/americany tym razem dostaliśmy piosenki bliższe country popowi i rockowi.
Długo myślałem, że będzie w top 5, ale potem sypnęły się kolejne świetne płyty. „Runaway Train” pozostał moim ulubionym kawałkiem z tego krążka, tym razem podpinam go w wersji live z Boulder Theater.
7. „All Born Screaming”, St. Vincent

Myślę, że występującej pod pseudonimem St. Vincent Anne Clark chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Jej najnowszy album, zawierający muzykę, którą sama artystka nazywa post-plague popem, już opisywałem na blogu.
Poniżej macie utwór „Broken Man”, który był pierwszym singlem z płyty, w wersji na żywo z ARTE Concert Festival 2024.
6. „Vida”, Ana Tijoux

O płycie tej chilijskiej rapperki i piosenkarki pisałem w sierpniu zeszłego roku. Album zawiera zaangażowane polityczne piosenki, jak i spokojne, rozbujane utwory, w których opowiada o cieszeniu się życiem.
Jako reprezentantkę „Vida” wybrałem dla was nagraną na koncercie w rozgłośni KEXP piosenkę „Bailando sola aquí”, czyli „Tańczę tutaj samotnie”, którą artystka poświęciła swojej zmarłej siostrze.
5. „Visions”, Norah Jones

Norah Jones pamiętałem jako tę dziewczynkę w kapeluszu, która miała sympatyczny przebój „Sunrise”, ale potem zupełnie zniknęła z mojego radaru, nie licząc pojawienia się na „Traces of You”, płycie swojej przyrodniej siostry Anoushki Shankar. Kilka lat temu YouTube podsunął mi jej cover „Black Hole Sun” Soundgarden, nagrany po śmierci Chrisa Cornella. Zrobił na mnie spore wrażenie, ale jednak nie sprawdziłem, jaką muzykę gra teraz Jones.
Jednak gdy któregoś dnia sprawdzałem premiery płytowe, trafiłem na „Wizje” i postanowiłem dać im szansę. Słuchało się dobrze, ale w tym samym czasie wyszło sporo innych płyt z tego zestawienia i ostatecznie album niejako przeciekł mi między palcami. Później jednak złapałem się na tym, że dość często do niego wracam, zwłaszcza gdy potrzebuję czegoś kojącego, o pozytywnym przekazie.
Podczepiam tytułowy utwór z płyty, której nazwa wg. Jones pochodzi od tego, że pomysły na piosenki przychodziły jej do głowy w czasie zasypiania lub snu.
4. „#INDAWOODS”, Sw@da i Niczos

Zaskakująco blisko szczytu mojego zestawienia wylądował album, o którego istnieniu dowiedziałem się dopiero w tym roku, gdy na którymś ze swoich streamów Wojtek „Żubr” Boliński wspomniał, że w polskich eliminacjach do konkursu Eurowizji startuje duet z Podlasia, nagrywający piosenki w języku podlaskim.
Wydaje mi się, że początkowo to zignorowałem i dopiero kilka miesięcy później Sw@da i Niczos wyskoczyli mi w rekomendacjach na YouTube. Piosenka „Lusterka”, z którą startowali w konkursie, była całkiem spoko, ale nie od razu mi się wkręciła. Jednak po kilku przesłuchaniach sięgnąłem po całą płytę i zostałem fanem.
Połączenie muzyki ludowej z elektroniczną i rapem sprawdza się świetnie, jak możecie zreszta zobaczyć na poniższym minikoncercie nagranym w Podlaskim Muzeum Kultury Ludowej.
3. „My Black Country. The Songs of Alice Randall”, różne wykonawczynie

O tej płycie też już wcześniej tutaj pisałem. Zawiera piosenki country, napisane przez Alice Randall i wykonane przez czarne artystki.
Już myślałem, że nie namierzę żadnego wykonania na żywo z tej płyty, żeby je tu podczepić, ale na szczęście trafiłem na „Get the Hell Outta Dodge” zaśpiewane przez Saaneah w czasie jej debiutu na słynnej scenie Grand Ole Opry w Nashville. Jakość nagrania mogłaby być lepsza, ale piosenki i tak słucha się świetnie.
2. „Trail of Flowers”, Sierra Ferrell

Kolejna płyta opisana wcześniej na blogu, tym razem album artystki z USA, która od kilku lat pozostaje w ścisłej czołówce moich ulubionych wykonawców.
Jej muzyka to okolice old-time folku, bluegrasu i country, z wypadami w stronę jazzu czy calypso.
Poniżej macie nagranie jej Tiny Desk Concert ze studia NPR, tym razem przystrojonego masą kwiatów.
1. „Cartoon Darkness”, Amyl and the Sniffers

Australiską kapelę pub rockową i punkową Amyl and the Sniffers poznałem kilka lat temu dzięki koncertowi w KEXP. Zaraz po nim wysłuchałem obu ich płyt i od tego czasu regularnie do nich wracałem.
Świetnie balansują rcałą esztę słuchanej przeze mnie muzyki dzięki swojej nieokiełznanej energii, bezkompromisowości i świeżości. Gdy widzę Amyl skaczącą po scenie, wykrzykującą teksty piosenek do wtóru ostrego grania, przypominają mi się licealne czasy, gdy słuchałem Włochatego, Dezertera, KSU czy Defektu Muzgó.
Nic dziwnego, że się podjarałem, gdy wydali „Cartoon Darkness”, ale nawet po kilku przesłuchaniach nie spodziewałem się, że wyląduje na pierwszym miejscu rocznego podsumowania. Ale od tego czasu niemalże za każdym razem, gdy potrzebowałem muzyki do skupienia się przy pracy, czegoś do pobudki przy porannej gimnastyce, albo po prostu nie miałem ochoty na jakąś konkretną muzykę, kończyło się zazwyczaj na właśnie tej płycie.
Zamiast polecić wam jedną posenkę, podpinam cały koncert z KEXP, z w większości piosenkami z „Cartoon Darkness”.
– –
Kiedy podsumowanie 2025?
Zaraz po wrzuceniu tego wpisu, mógłbym od razu zabrać się za podsumowanie 2025, ale chyba poczekam z tym trochę i z tak opóźnionego wrzucania rocznych podsumowań zrobię tradycję, bo doceniam, że daje mi możliwość wzięcia pod uwagę tego, na jak długo zostają ze mną różne płyty.
Wstępną wersję niniejszego rankingu miałem przygotowaną już na początku 2025, ale gdy pod koniec roku zabrałem się za pisanie tekstu, sporo z nich zaliczyło niezłe przetasowanie i np. z pewnej pozycji w głównej dziesiątce trafiło do wyróżnień.
Moja lista albumów, które wpadły mi w ucho w 2025 ma już ponad 50 pozycji, a pewnie i tak nie pamiętałem o wrzuceniu na listę wszystkich ciekawszych płyt, na które trafiłem, więc będzie z czego wybierać. Ciekawe, czy trzy płyty, które teraz widziałbym na podium, utrzymają się w top 10.
Mogę zdradzić, że zanosi się na kolejny wzrost udziału polskich artystów. W 2023 nie było nikogo, w tym roku dwa albumy, a wygląda na to, że w przyszłym zestawieniu mogą być aż trzy. Zanosi się też, w co sam ledwo mogę uwierzyć, że prawie nie będzie country/bluegrassu/americany. Szok.

Dodaj komentarz