Moja ulubiona muzyka z 2024

Obrazek wyróżniający dla wpisu poświęconego mojej ulubionej muzyce z 2024. Na kolaż dziesięciu okładek płyt nałożyłem czerwony pasek z białym napisem „Bardzo spóźnione podsumowanie”

Tak, dobrze przeczytaliście datę w tytule wpisu. Większość osób wrzuciła już muzyczne podsumowania roku 2025 z pewnego serwisu podlizującego się Trumpowi, rzucającego miliony dolarów Joe Roganowi i płacącego najniższe stawki muzykom. Tymczasem ja, siedząc wygodnie na moim wysokim koniu po przesiadce na Tidal, zabieram się w końcu za zaległy ranking ulubionych albumów z 2024.

Klasyczny ozdobnik w kształcie liścia

Spis treści

  1. Wymówki
  2. Zmiana na blogu
  3. Wprowadzenie
  4. Wyróżnienia
  5. Top 10 albumów
  6. 2025

Klasyczny ozdobnik w kształcie liścia

Skąd to opóźnienie?

Roczna obsuwa częściowo jest spowodowana paraliżem, jaki mnie łapie zawsze, gdy chcę polecić płyty, które mi się podobają. Mam naprawdę nikłe pojęcie o muzyce (teorii, gatunkach, historii itp.), więc trudno mi złożyć parę sensownych zdań, żeby wyszło więcej niż „ta płyta robi mi dobrze”.

Tym razem większość winy leży jednak po stronie awarii sprzętu. Sędziwa wieża LG, na której zazwyczaj słuchałem muzyki, siedząc przy komputerze, odeszła do krainy wiecznej ciszy, a ja długo nie mogłem zdecydować się na następcę i muzyki przez większość mijającego roku słuchałem prawie wyłącznie ze smart speakera w kuchni, w czasie gotowania posiłków.

Pod koniec roku wreszcie zanabyłem sprzęt grający, wsłuchałem się w tworzoną przez cały 2024 playlistę z albumami, które wpadły mi w ucho i zabrałem się za ostateczne przesuwanie okładek w przygotowanym parę miesięcy wcześniej pliku albumy2024.svg, w którym szykowałem wstępny ranking.

Klasyczny ozdobnik w kształcie liścia

Zgoda na osadzanie wideo

Jak już wspominam o technikaliach: niedawno dorzuciłem na bloga wtyczkę Embed Consent, która zamienia automatycznie osadzanie treści z innych serwisów (takich jak YouTube czy Vimeo) na pytanie o zgodę. Nie chcę domyślnie wpychać czytelnikom ciastek z takich źródeł, więc zostawiam wam wybór. Wtyczka poza tym podmienia adres wideo z YT na domenę youtube-nocookie.com, co wg. YouTube oznacza, że do czasu kliknięcia przycisku odtwarzania nie będą załadowane żadne ciastka.

Możecie wyrazić zgodę na jednorazowe załadowanie osadzonej treści albo pozwolić ładować je za każdym razem. W drugim przypadku możecie cofnąć taką zgodę na dole strony Legalności.

Klasyczny ozdobnik w kształcie liścia

Jak powstało podsumowanie?

Swojego rankingu nie robię na podstawie ilości odsłuchań, która zazwyczaj i tak nie oddaje preferencji, bo albumy, które wyszły wcześniej w roku, mają przewagę nad późniejszymi, podobnie te, które pojawiały się bez towarzystwa innych dobrych płyt, z którymi musiałyby dzielić się moją uwagą. Liczy się tu tylko to, ile frajdy dawały mi te płyty zarówno zaraz po ich publikacji, jak i przez cały czas aż do powstania wpisu.

Robienie podsumowania z rocznym opóźnieniem ma jednak swoje zalety. Przede wszystkim mogę teraz powiedzieć, które albumy zostały ze mną na dłużej, a do których już nie wracam. Dodatkowo mogę trochę oszukać i na listę dołożyć płytę, która co prawda wyszła w 2024, ale odkryłem ją dopiero w tym roku.

Klasyczny ozdobnik w kształcie liścia

Wyróżnienia

Zacznijmy od tzw. honorable mentions, czyli albumów, które bardzo mi się spodobały, ale nie trafiły do Top 10. W kolejności alfabetycznej wg. tytułów:

Nieduży, dwupiętrowy, różowo-biały budynek z różowym neonem „After the Revolution” na tle palm i krzewów.

„After the Revolution”, Carsie Blanton.

Najbardziej lewacka płyta w całym zestawieniu. Blanton jednocześnie ponuro (i realistycznie) ocenia obecny stan świata oraz daje nadzieję, że może być lepiej. „It′s a rich man’s game and they play to win. But there′s more of us than there are of them” śpiewa w „Labour Of Love”.

Czarno-białe zdjęcie Aoife O'Donovan w białej, staroświeckiej sukni siedzącej na schodach i wysokich, czarnych butach. Nad zdjęciem imię i nazwisko artystki i tytuł „All My Friends”.

„All My Friends”, Aoife O’Donovan

Płyta powstała z okazji rocznicy uzyskania przez kobiety prawa głosu w USA. Więcej pisałem o niej w kwietniu 2024. Wtedy zakładałem, że trafi do Top10, ale chyba mi się przesłuchała.

Zdjęcie Gaby Moreno, na którym ma rozmazane i edytowane włosy po lewej stronie tak, że wyglądają jak ogień. Na to nałożony tytuł „Dusk” oraz imię i nazwisko artystki.

„Dusk”, Gaby Moreno

Gaby Moreno to piosenkarka pochodząca z Gwatemali. Jej poprzednia płyta „X Mí (Vol. 1)”, nagrodzona Grammy w kategorii Best Latin Pop Album, również trafiła do wyróżnień w poprzednim zestawieniu. Album „Dusk” na Grammy się nie załapał, co nie znaczy, że nie jest wart uwagi, np. utwór „Luna de Xelajú” wykonany w duecie z Oscarem Isaaciem.

Na czarnym tle nałożone cztery zdjęcia głowy Beth Gibbons. Ta z lewej spogląda w lewo, następna jest zwrócona w stronę kamery, trzecia ma zamknięte oczy, a ostatnia również z zamkniętymi oczami jest zwrócona w prawo.

„Lives Outgrown”, Beth Gibbons

Beth Gibbons jest najbardziej znana jako wokalistka Portishead, a solowe albumy wydaje jeszcze rzadziej niż z zespołem. Nie licząc nagranej w 2019 z Narodową Orkiestra Symfoniczną Polskiego Radia 3 symfonii Henryka Góreckiego, na „Lives Outgrown” czekaliśmy 22 lata od „Out of Season”. Było warto, jak pokazuje chociażby ten Tiny Desk Concert.

Na zdjęcie czerwonej pustyni z ciemniejszymi sylwetkami wzgórz w tle nałożona jest Nubya Garcua w długiej czarnej sukni, trzymająca w rękach sznury pereł. Jest oświetlona tak, że większość skrywa się w ciemności, a tylko oczy są w świetle.

„Odyssey”, Nubya Garcia

Z innego koncertu w NPR, tym razem w pandemicznym cyklu Tiny Desk (Home) Concert, zagranego na pływającym domu w Londynie, znam autorkę kolejnego wyróżnionego albumu, jazzową saksofonistkę z UK. W 2025 wystąpiła w końcu w studio NPR z materiałem z fantastycznej płyty „Odyssey”.

Czarno białe zdjęcie. Mathieu Pordoy (po lewej) i Sabine Devieilhe siedzą obok siebie, najprawdopodobniej przy pianinie, którego widać tylko maleńki fragment na dole zdjęcia. Nad tym pomarańczowy napis „Mozart R. Strauss Lieder” i nazwiska artystów.

„Mozart & Straus: Lieder, Sabine Devieilhe i Mathieu Pordoy

Głos Sabine Devieilhe, francuskiej śpiewaczki operowej, uwielbiam od czasu natrafienia na „Duet kwiatów” z opery „Lakmé” nagrany z Marianne Crebassą i rzucam się na wszystkie płyty, na których się pojawia. Tym razem zaśpiewała utwory Mozarta i Straussa w towarzystwie swojego rodaka, pianisty Matheu Pordoya. Wyszło świetnie.

Na zdjęciu głowa Alisy Amador patrzącej prosto w obiektyw. Na górze stylizowane na światła napisu ułożonego ze świateł imię i nazwisko artystki. Na dole tytuł „Multitudes”. Całość jest koloryzowana gradientem od żółtego na spodzie po róż na górze.

„Multitudes”, Alisa Amador

O pierwszym longplayu śpiewającej po angielsku i hiszpańsku Alisy Amador pisałem w sierpniu zeszłego roku.

Szeroka ramka dookoła jest brązowa, wewnątrz jest kwadrat w biało-czarne pasy, a w niego wpisane jest koło wypełnione kolorowymi polami układającymi się w rysunek klęczącej osoby.

„Patterns in Repeat”, Laura Marling

Laurę Marling, angielską piosenkarkę folkową, również poznałem dzięki NPR, a jej album „Semper Femina” nieodmiennie pozostaje w czołówce moich najukochańszych płyt. „Patterns in Repeat” go z tego miejsca nie wypchnie, ale i tak jest kawałkiem pięknej muzyki.

W szerokiej białej ramce zdjęcie, na którym Renata Przemyk i Dagadana siedzą i stoją przed drewnianym płotem starego gospodarstwa w strojach wiejsko-niedzisiejszych. Za nimi zabudowania gospodarstwa. Na górze małe litery „Renata Przemyk feat. Dagadana”, z lewej pionowy napis wypełniający całą wysokość zdjęcia „Vera to ja”.

„Vera to ja”, Renata Przemyk i Dagadana

O wspólnym albumie Renaty Przemyk i polsko-ukraińskiego zespołu Dagadana napisałem w sierpniu 2024.

Na tle niebieskiej ściany znajdują się dwie ręce, widziane od okolic łokci, zwrócone w stronę środka okładki. Ręce są przeplecione, a prawa podtrzymuje w górze metaliczną rzeźbę ludzkiego serca z wystającymi kawałkami aort i żył.

„What Happened to the Heart?”, Aurora

Szwedzka piosenkarka Aurora była pierwszą artystką, której płytę kupiłem w przedsprzedaży. Wydawałoby się, że od wyjścia tamtego debiutanckiego albumu „All My Deamons Greating Me As a Friend” minęło ledwo parę lat, tymczasem „What Happened to the Heart?” jest już piątym studyjnym krążkiem Aurory. Moją ulubioną piosenką z płyty jest mocno elektroniczne „Starvation” i nie miałbym przeciwko całej płycie w tym stylu.

Klasyczny ozdobnik w kształcie liścia

Top 10

Pora na topową dziesiątkę moich ulubionych płyt wydanych w 2024. Połowę z nich opisałem w dwóch muzycznych wpisach z tamtego roku, więc zostało mi tylko dorzucenie kilku zdań o pięciu z nich.

10. „The Frans Brüggen Project”, Lucie Horsh i Orchestra of the 18th Century

Lucie Horsch stoi na miodowym tle w czarnej sukni i trzyma w złożonych dłoniach brązowy, drewniany flet. Na zdjęcie nałożone imię i nazwisko artystki, tytuł „The Frans Brüggen Project” oraz „Orchestra of the Eighteenth Century”.

Holenderską flecistkę Lucie Horsch poznałem zupełnym przypadkiem, gdy na YouTube broniła fletu prostego przed żartami skrzypków z TwoSet Violin. Trafione później nagrania koncertu Bacha i „Libertango” Piazzolli spowodowały, że trafiła na moją listę obserwowanych artystek.

„The Frans Brüggen Project” to album upamiętniający Fransa Brüggena, specjalizującego się w muzyce dawnej flecisty, w 90 rocznicę jego urodzin, nagrany przez Horsch razem z założoną przez Brüggena Orkiestrą Osiemnastego Wieku na fletach z jego kolekcji. Na płytę trafiły między innymi utwory Telemanna, Haydna, Bacha i Händla.

To fantastyczny album do wyciszenia się i odpoczęcia. Na zachętę macie utwór tego pierwszego kompozytora, sonatę na flet prosty i skrzypce.

9. „American Railroad”, Silkroad Ensemble i Rhiannon Giddens

Okładka w lewej górnej części jest kolarzem czarnobiałych zdjęć związanych z budową kolei i imigrantami. Pozostała część to słabo widoczna, wypłowiała mapa. Nad to nałożono tytuł „American Railroad” i autorów: Silkroad Ensemble with Rhiannon Giddens.

„American Railroad” to album kolektywu Silkroad Ensemble poświęcony powstaniu transkontynentalnej linii kolejowej w Stanach Zjednoczonych, upamiętniający udział w tym przedsięwzięciu imigrantów z Afryki, Chin, Japonii czy Irlandii oraz natywnych mieszkańców Ameryki, który byli wypędzani ze swoich terenów, przez które szła linia.

Zawiera utwory nagrane w odpowiednich językach, przy użyciu tradycyjnych instrumentów, więc obok banjo, na którym gra Rhiannon Giddens (graczom znana ze ścieżki do RDR2), mamy chińską lutnię, japońskie flety i bębenki z Indii.

Na albumie projekt się nie kończy, bo towarzyszy mu podcast, trasa koncertowa, spotkania i wydawnictwa.

„Silkroad’s initiative, American Railroad, illuminates the impact of the Transcontinental Railroad and westward expansion on the communities it displaced and those who labored to build it. Their contributions have been largely erased from history, and Silkroad’s American Railroad seeks to right those past wrongs by highlighting untold stories and amplifying unheard voices from these communities, painting a more accurate picture of the global diasporic origin of the American Empire.

Poniżej podpinam wideo, w którym Giddens opowiada o otwierającym album utworze „Swannanoa Tunnel”. Sama piosenka zaczyna się w okolicach siódmej minuty.

8. „Polaroid Lovers”, Sarah Jarosz

Sarah Jarosz w pomarańczowym kostiumie siedzi na drewnianej podłodze, oparta plecami o szare drzwi. W lewym dolnym rogu niewielki napis z imieniem i nazwiskiem oraz tytułem płyty.

„Polaroidowi kochankowie” byli pierwszym albumem z 2024, który kupiłem i pierwszym, który tu polecałem. Album to nowy kierunek dla tej usańskiej artystki o polskim nazwisku, zamiast dotychczasowego folku/americany tym razem dostaliśmy piosenki bliższe country popowi i rockowi.

Długo myślałem, że będzie w top 5, ale potem sypnęły się kolejne świetne płyty. „Runaway Train” pozostał moim ulubionym kawałkiem z tego krążka, tym razem podpinam go w wersji live z Boulder Theater.

7. „All Born Screaming”, St. Vincent

Na czarnym tle stoi zgięta w pas Anne Clark w odcinających się od tła białych długich skarpetach i białej koszuli oraz zlewającej się z tłem czarnej spódniczce. Jej ramiona płoną, a ogień rzuca światło i cień na podłogę.

Myślę, że występującej pod pseudonimem St. Vincent Anne Clark chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Jej najnowszy album, zawierający muzykę, którą sama artystka nazywa post-plague popem, już opisywałem na blogu.

Poniżej macie utwór „Broken Man”, który był pierwszym singlem z płyty, w wersji na żywo z ARTE Concert Festival 2024.

6. „Vida”, Ana Tijoux

Na jaskrawo czerwonym tle czarne sylwetki liter układających się w tytuł płyty. Na to nałożony w centrum kwadrat o zaokrąglonych rogach, w którym znajduje się zdjęcie Any Tijoux, na którym widac tylko jej głowę i uniesione ręce. Ana ma na sobie błyszczącą bluzkę ze srebnej plecionki, krótkie czarne włosy i patrzy prosto w obiektyw.

O płycie tej chilijskiej rapperki i piosenkarki pisałem w sierpniu zeszłego roku. Album zawiera zaangażowane polityczne piosenki, jak i spokojne, rozbujane utwory, w których opowiada o cieszeniu się życiem.

Jako reprezentantkę „Vida” wybrałem dla was nagraną na koncercie w rozgłośni KEXP piosenkę „Bailando sola aquí”, czyli „Tańczę tutaj samotnie”, którą artystka poświęciła swojej zmarłej siostrze.

5. „Visions”, Norah Jones

Lewa część zdjęcia to głowa Norah Jones  widoczna z profilu i zwrócona w prawo. Po prawej na bladoniebieskim tle kolorowymi literami wypisane w trzech liniach: Norah Jones Visions

Norah Jones pamiętałem jako tę dziewczynkę w kapeluszu, która miała sympatyczny przebój „Sunrise”, ale potem zupełnie zniknęła z mojego radaru, nie licząc pojawienia się na „Traces of You”, płycie swojej przyrodniej siostry Anoushki Shankar. Kilka lat temu YouTube podsunął mi jej cover „Black Hole Sun” Soundgarden, nagrany po śmierci Chrisa Cornella. Zrobił na mnie spore wrażenie, ale jednak nie sprawdziłem, jaką muzykę gra teraz Jones.

Jednak gdy któregoś dnia sprawdzałem premiery płytowe, trafiłem na „Wizje” i postanowiłem dać im szansę. Słuchało się dobrze, ale w tym samym czasie wyszło sporo innych płyt z tego zestawienia i ostatecznie album niejako przeciekł mi między palcami. Później jednak złapałem się na tym, że dość często do niego wracam, zwłaszcza gdy potrzebuję czegoś kojącego, o pozytywnym przekazie.

Podczepiam tytułowy utwór z płyty, której nazwa wg. Jones pochodzi od tego, że pomysły na piosenki przychodziły jej do głowy w czasie zasypiania lub snu.

4. „#INDAWOODS”, Sw@da i Niczos

Zaskakująco blisko szczytu mojego zestawienia wylądował album, o którego istnieniu dowiedziałem się dopiero w tym roku, gdy na którymś ze swoich streamów Wojtek „Żubr” Boliński wspomniał, że w polskich eliminacjach do konkursu Eurowizji startuje duet z Podlasia, nagrywający piosenki w języku podlaskim.

Wydaje mi się, że początkowo to zignorowałem i dopiero kilka miesięcy później Sw@da i Niczos wyskoczyli mi w rekomendacjach na YouTube. Piosenka „Lusterka”, z którą startowali w konkursie, była całkiem spoko, ale nie od razu mi się wkręciła. Jednak po kilku przesłuchaniach sięgnąłem po całą płytę i zostałem fanem.

Połączenie muzyki ludowej z elektroniczną i rapem sprawdza się świetnie, jak możecie zreszta zobaczyć na poniższym minikoncercie nagranym w Podlaskim Muzeum Kultury Ludowej.

3. „My Black Country. The Songs of Alice Randall”, różne wykonawczynie

W środku czerwonymi („my” i „country”) i zielonymi literami, wypisany tytuł płyty. Dookoła roślinny wzór z nałożonymi zielonymi nutami i żółtymi innymi symbolami muzycznymi, a w rogach grafiki zielone kowbojskie kapelusze.

O tej płycie też już wcześniej tutaj pisałem. Zawiera piosenki country, napisane przez Alice Randall i wykonane przez czarne artystki.

Już myślałem, że nie namierzę żadnego wykonania na żywo z tej płyty, żeby je tu podczepić, ale na szczęście trafiłem na „Get the Hell Outta Dodge” zaśpiewane przez Saaneah w czasie jej debiutu na słynnej scenie Grand Ole Opry w Nashville. Jakość nagrania mogłaby być lepsza, ale piosenki i tak słucha się świetnie.

2. „Trail of Flowers”, Sierra Ferrell

W centrum Sierra jako malowany gryf siedzi w okolicznościach górskiej przyrody. Otoczona jest ramką pełną cherubów z kwiatami, pająków z ludzkimi twarzami i sfinksów.

Kolejna płyta opisana wcześniej na blogu, tym razem album artystki z USA, która od kilku lat pozostaje w ścisłej czołówce moich ulubionych wykonawców.

Jej muzyka to okolice old-time folku, bluegrasu i country, z wypadami w stronę jazzu czy calypso.

Poniżej macie nagranie jej Tiny Desk Concert ze studia NPR, tym razem przystrojonego masą kwiatów.

1. „Cartoon Darkness”, Amyl and the Sniffers

Australiską kapelę pub rockową i punkową Amyl and the Sniffers poznałem kilka lat temu dzięki koncertowi w KEXP. Zaraz po nim wysłuchałem obu ich płyt i od tego czasu regularnie do nich wracałem.

Świetnie balansują rcałą esztę słuchanej przeze mnie muzyki dzięki swojej nieokiełznanej energii, bezkompromisowości i świeżości. Gdy widzę Amyl skaczącą po scenie, wykrzykującą teksty piosenek do wtóru ostrego grania, przypominają mi się licealne czasy, gdy słuchałem Włochatego, Dezertera, KSU czy Defektu Muzgó.

Nic dziwnego, że się podjarałem, gdy wydali „Cartoon Darkness”, ale nawet po kilku przesłuchaniach nie spodziewałem się, że wyląduje na pierwszym miejscu rocznego podsumowania. Ale od tego czasu niemalże za każdym razem, gdy potrzebowałem muzyki do skupienia się przy pracy, czegoś do pobudki przy porannej gimnastyce, albo po prostu nie miałem ochoty na jakąś konkretną muzykę, kończyło się zazwyczaj na właśnie tej płycie.

Zamiast polecić wam jedną posenkę, podpinam cały koncert z KEXP, z w większości piosenkami z „Cartoon Darkness”.

Klasyczny ozdobnik w kształcie liścia

Kiedy podsumowanie 2025?

Zaraz po wrzuceniu tego wpisu, mógłbym od razu zabrać się za podsumowanie 2025, ale chyba poczekam z tym trochę i z tak opóźnionego wrzucania rocznych podsumowań zrobię tradycję, bo doceniam, że daje mi możliwość wzięcia pod uwagę tego, na jak długo zostają ze mną różne płyty.

Wstępną wersję niniejszego rankingu miałem przygotowaną już na początku 2025, ale gdy pod koniec roku zabrałem się za pisanie tekstu, sporo z nich zaliczyło niezłe przetasowanie i np. z pewnej pozycji w głównej dziesiątce trafiło do wyróżnień.

Moja lista albumów, które wpadły mi w ucho w 2025 ma już ponad 50 pozycji, a pewnie i tak nie pamiętałem o wrzuceniu na listę wszystkich ciekawszych płyt, na które trafiłem, więc będzie z czego wybierać. Ciekawe, czy trzy płyty, które teraz widziałbym na podium, utrzymają się w top 10.

Mogę zdradzić, że zanosi się na kolejny wzrost udziału polskich artystów. W 2023 nie było nikogo, w tym roku dwa albumy, a wygląda na to, że w przyszłym zestawieniu mogą być aż trzy. Zanosi się też, w co sam ledwo mogę uwierzyć, że prawie nie będzie country/bluegrassu/americany. Szok.

Reakcje w fediświecie:
silva rerum
silva rerum
@silvarerum@horodecki.net

„silva rerum”, czyli „las rzeczy”.
Blog Łukasza Horodeckiego o różnościach, głównie o jeżdżeniu na rowerze, bezmięsnym gotowaniu i używaniu Linuksa.

106 posts
49 followers

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *