Stary Kolejowy Szlak prowadzi od Kołobrzegu przez Białogard, Połczyn-Zdrój, Złocieniec i Wałcz do Piły i przebiega w sporej części po dawnych nasypach kolejowych. Przymierzałem się do przjezdu nim od wiosny 2023, gdy po raz pierwszy usłyszałem, że coś takiego powstaje. W zeszłym roku nie wyszło, ale gdy przeczytałem o końcu prac zaplanowanym na lipiec 2025, postanowiłem, że tym razem nie odpuszczę.
– –
Mój pierwszy plan mówił o wyjeździe o 4:29 z Nakła nad Notecią pociągiem IC „Bursztyn” i dotarciu do Kołobrzegu o 7:47. Niestety, przy próbie kupienia biletów okazało się, że nie ma możliwości opłacenia przewozu roweru tym pociągiem. Napisałem nawet do Intercity, zadziwiony, że nie pozwalają na zabranie ze sobą roweru w tak popularnym wakacyjnym połączeniu (Kraków – Kołobrzeg). Odpowiedź zmusiła mnie do zmiany planów:
Uprzejmie informuję, iż pociąg IC Bursztyn nie ma w swoim zestawieniu wagonów do przewozu rowerów. W związku z tym przejazd z rowerem tym połączeniem nie jest możliwy.
Przykro nam, na tej trasie nie mamy również innych połączeń, w których przejazd z rowerem byłby możliwy.
Wiedziałem, że mógłbym i tak przewieźć rower jako bagaż, jeżeli bym go rozmontował, chociaż osoba z IC o tym nie wspomniała. Nie chciałem jednak zaczynać dnia od brudzenia się przy ściąganiu łańcucha i odczepianiu kół. Zamiast tego postanowiłem pojechać późniejszym połączeniem: Regio o 6:06 z Nakła, przesiadka w Pile i dojazd do Kołobrzegu o 9:57. Minusem tej opcji była nie tyle przesiadka, ale dotarcie na start trasy ponad dwie godziny później, co dawało mi mniej czasu na powrót rowerem do Piły, gdzie miałem wsiąść do ostatnego pociągu do Nakła.
Ostatecznie było to ponad 2 i pół godziny, bo napchany po brzegi rodzinami wybierającymi się nad morze pociąg dojechał do Kołobrzegu z opóźnieniem. Ale przynajmniej trochę pogadałem z dwójką gravelowców z Poznania (Cannondale i Rondo) wybierających się na pętlę dookoła jezior w okolicy Czaplinka.

– –
Po wyładowaniu się z pociągu poszedłem w stronę plaży, żeby móc wrzucić na fedi zdjęcie „Koło i brzeg”, a potem odszukałem miejsce oznaczone jako start Starego Kolejowego Szlaku, oznaczanego niebieskim kwadratem z cyfrą 15.


Liczyłem na to, że takie znaki wyprowadzą mnie z miasta prosto na szlak, ale niestety musiałem wspomóc się aplikacją Zachodniopomorskiego. To nie jedyny raz, gdy przejeżdżając przez miejscowość, musiałem sięgać po mapę, ale poza nimi szlak jest oznaczony wzorowo. A raczej byłby, gdyby nie wandale, którzy zamalowali część oznaczeń na sporym odcinku szlaku. Na szczęście zabazgrane są tylko kwadraty z numerem trasy, a nazwy miejscowości, kierunki i dystans do nich są nietknięte.




Ciekawe, czy to samochodzikarze mają fochy o infrastrukturę dla rowerów, czy może ktoś uważa, że budowa SKS na dawnych nasypach niweczy szansę na powrót kolei w tamte okolice.
– –
Z Kołobrzegu wyjeżdża się DDR-ką z trójkolorowej kostki, zazwyczaj dość równą i dopiero po chwili zaczyna się asfalt. Widać, że wylewany dawno temu, bo uszkodzone przez korzenie miejsca zostały wycięte i uzupełnione betonem, który tu i ówdzie zdążył się wykruszyć, więc warto się przyglądać i wybierać najrówniejsze kawałki przy przejeżdżaniu.
Te braki nie zatarły pozytywnego wrażenia, jakie sprawiło porządne oznaczenie oraz regularnie trafiające się miejsca odpoczynku z wiatami i stołami. To ważne na tak długim szlaku i wydawałoby się, że raczej oczywiste, a jednak np. Kaszubska Marszruta zupełnie poległa pod tym względem.

Po zrobieniu tego zdjęcia zauważyłem, że telefon Mi11 Lite 5G, na który się właśnie przesiadłem, po zainstalowaniu LineageOS robi słabe zdjęcia, niewyraźne i z przygaszonymi kolorami, nawet w porównaniu z moją starą Moto G7. Spróbowałem domyślnej apki LOS, OpenCamera i portu GCam i wszędzie było kiepsko. Trochę mnie to zniechęciło do fotografowania i w rezultacie mam z trasy dużo mniej zdjęć, niż powinienem zrobić z myślą o tym wpisie na blogu.
– –
Nietrafionym elementu architektury są przewężenia drogi stworzone przez ławki ustawione na skrzyżowaniach z drogami dla samochodów. Rozumiem ideę wymuszenia zwolnienia ruchu w krytycznych miejscach, ale wybrano zdecydowanie zły sposób na to. Stojące w krzakach ławki z szarego betonu na tle szarego asfaltu, mogą w nocy być bardzo słabo widoczne, tym bardziej że nie pomyślano nawet o jakichś odblaskach.

W jednym miejscu ktoś postanowił poprawić widoczność i pomalował dwie jaskrawożółtym sprajem, ale to powinno być załatwione na całym szlaku. Jeszcze lepsze byłoby usunięcie ławek z drogi, bo chwilę po tym, jak pożaliłem się na nie na fedi, trafiłem na miejsce, w którym na lewej ławce leżał zmęczony gentleman, na prawej siedziała jego towarzyszka, a środkiem płynęła struga wylanego piwa i zrobiło się bardzo ciasno.
– –
Po dojechaniu do Białogardu miałem okazję podziwiać nowiutkie mosty dla rowerów. Nie jest to poziom Mostów Berdychowskich w Poznaniu, ale i tak trzeba przyklasnąć, że udało się zbudować taki kawał infrastruktury dla niezmotoryzowanych.


Po wyjeździe z Białogardu przestało być fajnie i szybko zapomniałem o równiutkiej DDR z mostami. Ten odcinek jedzie się w normalnym ruchu samochodowym. O ile w ogóle można nazwać normalną jazdę po drodze szerokiej na półtora auta, gdzie ma się do wyboru albo bycie mijanym na gazetę, albo zjechanie na leżącą sporo niżej hałdę gruzu udającą w tamtej okolicy utwardzone pobocze. Było niebezpiecznie i bardzo nieprzyjemnie, więc nie zatrzymywałem się na zrobienie zdjęć, tylko zasuwałem, żeby jak najszybciej się stamtąd wydostać.
W Rąbinie droga w końcu odzyskała normalną szerokość, a w Lipiu szlak odbił na boczną szosę i zrobiło się dużo spokojniej. Po dojechaniu do DW152 ponownie wjechałem na asfaltową drogę dla rowerów do Połczyna-Zdroju.

Z samej miejscowości widziałem właściwie tylko witacz, bo SKS okrąża miasto i wyprowadza ruch rowerowy w stronę Złocieńca.
Ten fragment Połczyn-Zdrój – Złocieniec jest naprawdę fajny, mimo miejsc z asfaltem podniesionym przez korzenie. Sporą część jedzie się w gęstym zielonym tunelu drzew i krzewów, co było mi bardzo na rękę, bo akurat padało trochę mocniej.

W tym momencie został mi już tylko niecały bidon z izotonikiem, więc zacząłem rozglądać się za sklepem. Mapa pokazywała, że jeden powinien być w Toporzyku, ale był zamknięty, chyba na stałe. Na szczęście w tamtejszej gospodzie pozwolono mi nabrać wody z ich studni. Przy okazji skusiłem się na piwo bezalkoholowe. Dzień nie był gorący, w okolicach 25 stopni z lekkimi mżawkami co jakiś czas, ale i tak zimne pszeniczne Książęce weszło idealnie. W końcu miałem już za sobą prawie sto kilometrów.
Kawałek dalej, na wysokości Gawrońca, zatrzymałem się w kolejnym miejscu odpoczynku rowerzystów, gdzie pod wiatą ugotowałem sobie obiad. Wegetariańskie chilli sin carne z liofilizatu było miłym urozmaiceniem batonów, które wciągałem po drodze.

– –
Pełny energii po posiłku dojechałem do Złocieńca, gdzie uzupełniłem zapasy wody i wyjechałem na najnowszy odcinek SKS, prowadzący do Wałcza. Zaczął się fatalnie, bo z miasta wyjeżdża się ulicą Piaskową, najpierw zniszczonym asfaltem, potem po gruncie. Chwilę później robi się jeszcze gorzej, bo skręcamy na zwykłą polną drogę. Na jej widok zacząłem mieć wątpliwości, czy dobrze jadę, ale słupek z oznaczeniem jasno mówił, że tak.


W okolicy przejazdu nad Wąsawą pojawił się na moment nowy asfalt, po czym wjechałem do Bobrowa, gdzie po raz pierwszy (nie licząc przejazdów przez większe miejscowości) zabrakło oznaczenia pokazującego, gdzie mam skręcić. Na szczęście mapa w apce pomogła mi odnaleźć drogę i przy okazji ostrzegła, że zbliża się miejsce, które może być słabo przejezdne:
Na odcinku leśnym o długości około 2 km Wierzchowo – Wąsosz droga pożarowa nr 10 o nawierzchni gruntowej. Miejscowo piach lub błoto w porze deszczowej.
Za Bobrowem asfalt się skończył i rzeczywiście, zaczęła się bardzo dziurawa leśna gruntówka, często pełna piachu, na chwilę tylko zastąpiona przez bardzo fajny szuter lub betonowe, ażurowe płyty.

To był najgorszy pod względem nawierzchni fragment całego szlaku, ale pewnie nie przeszkadzałby mi tak bardzo, może poza tym głębokim piachem, gdyby właściwie cała dotychczasowa jazda nie odbywała się kostce lub asfalcie.
Teraz widzę, że mapa w aplikacji nie pokazuje już tamtej drogi przez Wąsosz, tylko dojazd pożarowy nr 1 kawałek dalej na wschód. To pewnie oznacza, że wcale nie brakowało oznaczenia skrętu w Bobrowie, tylko powinienem jechać dalej, na nową wersję szlaku. Mam nadzieję, że tam nawierzchnia jest lepsza.
– –
Za to od Wierzchowa robi się „jakby luksusowo”. Zaczyna się nowiutka, asfaltowa DDR i ciągnie się aż do Wałcza. Jest tak nowa, że spotkałem na niej ekipę malującą oznaczenia.
Na tym fragmencie szlaku, tak jak wcześniej postanowiono poprawić bezpieczeństwo na skrzyżowaniu z drogą dla samochodów, co było o tyle istotne, że SKS na wysokości Sośnicy przecina ruchliwą DW177. Tym razem zamiast zwężania drogi niebezpiecznymi, betonowymi ławkami, postawiono na bardziej rozsądne rozwiązanie: znak Stop, duży napis w poprzek drogi i linie wibracyjne, czyli naklejone czerwone wypukłe paski. Brawo.


To zdecydowanie najlepszy pod względem wygody jazdy odcinek całego Starego Kolejowego Szlaku i aż żal mi było wjeżdżać do Wałcza, w którym szlak się kończy, wbrew temu, co twierdzi oficjalna mapa, która pokazuje drogę aż na dworzec PKP w Pile. Dalej nie ma żadnych oznaczeń, przynajmniej na razie i trzeba radzić sobie samemu.
Gdy wyjeżdżałem z Wałcza, było już po zachodzie słońca, więc postanowiłem zignorować wyznaczona trasę i zamiast jechać nieznaną mi polną drogą (o tej porze roku pewnie piaszczystą) ze Skrzatusza do Zawady, odbiłem w tej pierwszej miejscowości na Szydłowo. Droga Szydłowo – Piła to bardzo ruchliwa DW179, której zazwyczaj unikam, ale że było już bardzo późno (okolice 22), to słusznie założyłem, że będzie już pusta.

W Szydłowie stanąłem jeszcze przy Dino na ostatnie zakupy: mała butelka wody i puszka gazowanej lemoniady, żeby mieć energię na finał i kilkanaście minut później wjechałem do Piły.
Po zajechaniu na dworzec zostało mi jeszcze zdjęcie łańcucha z roweru i odczepienie kół, które przymocowałem do ramy stalową linką Abusa, służącej mi do zabezpieczania roweru w czasie szybkich zakupów.


Usmarowałem się przy tym konkretnie, bo rower po całym dniu nie był za czysty, a że zapomniałem o zabraniu nawilżanych chusteczek, do umycia rąk mogłem użyć tylko kupionej przed chwilą wody. Ogarnąłem się najwyraźniej wystarczająco dobrze, bo konduktor nie wywalił z pociągu ani mnie, ani udającego bagaż roweru.
– –
Ostatecznie mój przejazd Starym Kolejowym Szlakiem dobił do 197 kilometrów, a po dodaniu jedenastu na i z dworca w Nakle, okazało się, że po raz drugi w tym roku przekroczyłem dwie setki jednego dnia.
Koszt wyjazdu:
- bilety na pociąg 72 zł
- batony Dobra Kaloria 25 zł
- liofilizowane chilli z Decathlonu: 35 zł
- nie pamiętam ile poszło wody, pewnie około 30 zł
- elektrolity w tabletkach za max 15 zł
- piwo bezalko 13 zł
- puszka lemoniady za chyba 3 zł
Razem niecałe 200 złotych za cały dzień, warto było.
– –
Z chęcią przejechałbym Stary Kolejowy Szlak ponownie, za rok czy dwa. Najpierw jednak poczekam, aż odcinek z Białogardu dorobi się DDR lub przynajmniej szosa tam zostanie poszerzona tak, żeby kierowcy mogli zostawiać rowerzystom chociaż ten jeden metr odstępu, wymagany przez prawo o ruchu drogowym i zwykłą przyzwoitość.
Na pewno następnym razem zdecyduję się na wcześniejszy pociąg i po prostu zabiorę nitrylowe rękawiczki lub coś do wyczyszczenia rąk po rozmontowaniu roweru, jeżeli do tego czasu do osób podejmujących decyzje w Intercity nie dotrze, że tak popularne turystycznie kierunki w sezonie wakacyjnym absolutnie powinny mieć przedziały do przewozu rowerów bez kombinacji. Te dodatkowe dwie godziny z okładem pozwoliłyby mi na spokojniejszą jazdę i rozglądanie się po mijanej okolicy, tym bardziej, że to bardzo przyjemne okolice: pola, lasy, zagajniki, mokradła.



Zanim jednak powtórzę jazdę SKS, może wybiorę się na sam odcinek Wierzchowo – Wałcz, już zacząłem kombinować, jak włączyć go w jakąś bardziej lokalną trasę.

Skomentuj Sierpień na rowerze – silva rerum Anuluj pisanie odpowiedzi