Podsumowań minionego roku ciąg dalszy. Po jeżdżeniu pora na muzykę.
Gdy siadłem do pisania, zacząłem od zastanawiania się nad formą tego podsumowania. Na pewno nie chciałem opierać się na instagramowatych grafikach od Spotify, bo są tak bardzo popularne i nijakie, że nie niosą żadnego znaczenia. Nie mówiąc już o tym, że obejmują tylko 10 miesięcy, a nie cały rok.
Zamiast tego mógłbym użyć tych wygenerowanych przez Last.fm, na którym jestem od bardzo dawna:



Ale wszystko to niewiele mówi o tym, co mi się naprawdę podobało. Dlatego postanowiłem olać tworzone przez automaty wykresy i listy, a zamiast nich zapraszam na przegląd płyt, które w 2023 roku podobały mi się najbardziej.
Miałem spore problemy z napisaniem tego wpisu, bo w miarę pisania przypominałem sobie kolejne płyty, które cieszyły mnie w minionym roku i lista powoli rozrastała się z pięciu do dwudziestu. W końcu okroiłem ją do piętnastu pozycji, z czego pięć wypchnąłem do honorable mentions, bo zostały wydane przed 2023.
Wyróżnienia

Z albumów, które nie załapały się do Top 10, na pierwsze miejsce zdecydowanie zasłużył Olivier Deriviere i jego ścieżki do gier z serii „A Plague Tale”. Muzyka Deriviere’a była kluczowa dla zbudowania nastroju i słuchałem jej jeszcze długo po przejściu. A przy „Up There”, przy którym płakałem jak bóbr, mam ciary za każdym razem.

Drugie miejsce to album „Telemann: Polonoise” międzynarodowej ekipy pod nazwą Holland Baroque. Album zawiera nagrania utworów Georga Telemanna, które zainspirowała polska muzyka, zarówno dworska, jak i ludowa. Nie znałem wcześniej Telemanna i zachwyciło mnie to połączenie elegancji muzyki klasycznej i swojskości.
O „Narratives” Alisy Amador i „Bravado” Rose Cousins już napisałem kilka słów. Obie długo były w głównym zestawieniu, aż w końcu wyleciały, bo zostały wydane wcześniej.

Z tego samego powodu z listy wypadł ostatni album Aoife O’Donovan, chociaż kusiło mnie, by użyć wydanej w 2023 wersji deluxe, żeby obejść wytyczne, które sobie postawiłem. Jak wszystko, co robi Aoife, „Age of Apathy” jest znakomity i nie mogę się doczekać zapowiedzianego na przyszły miesiąc nowego LP pt. „All My Friends”.
Mam też kilka płyt, które wyszły w 2023 i zasługiwały na więcej uwagi, niż ode mnie dostały. Miały pecha, bo zanim się na dobrze rozsłuchałem, wkręcało mi się coś innego. Na pewno takimi albumami są: „X Mí (Vol. 1)” Gaby Moreno, „You’re the One” Rhiannon Giddens, „Notes from Nowhere” Esmé Patterson oraz „Hit Parade” Róisín Murphy. Muszę do nich powrócić i dać im drugą szansę.

Top 10
Pora na listę dziesięciu płyt wydanych w 2023, których słuchanie sprawiło mi największą frajdę. Jeżeli któraś z szanownych osób czytelniczych chciałaby dać im szansę, na Spotify przygotowałem playlisty z wyróżnionymi oraz z ulubionymi albumami.
10. Jain, „The Fool”

Zestawienie otwiera nowa płyta francuskiej piosenkarki Jain, która kiedyś narobiła szumu piosenkami „Makeba” i „Come” z albumu „Zanaka”, a potem chyba nie mogła się przebić, mimo całkiem udanego LP „Souldier”. A może to ja przestałem słuchać radia i nie wiem, czy była grana.
„The Fool” jest wyraźną ewolucją jej dotychczasowej twórczości. Nadal mamy tu pop i disco, ale trochę więcej tu spokojnej refleksji. Mnie pasuje, chociaż trochę tęskno mi do bardziej wpadających w ucho kawałków z afrykańskimi i reggae’owymi inspiracjami z poprzednich płyt.
Jako reprezentanta albumu wybrałem tytułowy utwór „The Fool”.
9. Monika, „Proud”

Monika to artystka z Grecji, którą poznałem dzięki koncertowi w NPR w maju 2016. Bardzo mnie wtedy zaskoczyła, bo nie spodziewałem się, że zaczynająca tak spokojnie niepozorna osoba okaże taką petardą.
Od czasu kapitalnego „Secret in the Dark” z 2015 wydała chyba „tylko” nagraną po grecku płytę „O Kipos Einai Anthiros” i piosenki do netfliksowego filmu „The Lost Daughter”, a na następny album po angielsku trzeba było czekać do 2023.
Płyta „Proud” powstała po przeprowadzce Moniki do USA, co, mam wrażenie, słychać w muzyce, a na pewno widać już w samych tytułach utworów. Jednak zamiast „Amerika”, „In LA” czy „Griffith Park” wybrałem dla was „I’m Nothing Without You”.
8. Shania Twain, „Queen of Me”

Dawno temu słuchałem namiętnie płyty „Up!”, ale potem jakoś zapomniałem o Shani Twain. Przypomniał mi o niej dopiero dokument na Netfliksie „Not Just a Girl”.
Zaciekawiony historią sprawdziłem single z nowego albumu i zarówno „Waking Up Dreaming”, jak i „Giddy Up” okazały się kapitalne, a ja na nowo stałem się fanem.
Charakterystyczny dla Twain miks popu z country tym razem jest nośnikiem girlbossizmu, self-empowermentu i po prostu dobrej zabawy. Giddy up i jazda!
7. Dolly Parton, „Rockstar”

Dolly to legenda, której nie muszę przedstawiać. Po tym, jak w 2022 roku trafiła do Rock & Roll Hall of Fame, powiedziała, że w takim razie będzie musiała nagrać album rockowy. No i nagrała.
„Rockstar” poza kilkoma utworami Parton zawiera covery, w większości wykonane razem z oryginalnymi wykonawcami: Debbie Harry, Lindą Perry, Joan Jett, Stingiem… Kilka utworów nie urywa, jak „We Are The Champions/We Will rock You”, ale ogólnie płyta wypada świetnie. Zastanawiałem się, czy podpiąć tu „Heartbreaker” z Pat Benatar albo „Purple Rain”, ale ostatecznie wybrałem piosenkę „Magic Man” z repertuaru Heart, zaśpiewaną z Ann Wilson.
6. Ren, „Sick Boi”

Ren to artysta z UK, który narobił w minionym roku sporo szumu w internecie. Mnie najpierw zainteresował swoją wersją „Bitter Sweet Symphony” The Verve, a potem zawojował antykapitalistyczną wymową „Money Game Part 2”.
Każdy kolejny wrzucany na YT utwór podkręcał hype na album i gdy w końcu wyszedł, nie zawiodłem się. Dostałem godzinę dobrego i różnorodnego rapowania i śpiewania. Od dramatycznego „Suic*de”, przez agresywne „Animal Flow” i zamykającą cykl historię z „Money Game, Pt. 3”, po niespodziewanie pościelowe „Uninvited”.
Moim ulubionym kawałkiem okazał się „What You Want”, który jest swoistym hołdem dla Beastie Boys i w takim stylu został też zrobiony teledysk.
5. Dessa, „Bury the Lede”

Dessa to kolejna znajoma z Tiny Desk. Amerykańska raperka wydała w 2023 nowy album, pięciu latach od poprzedniego „Chime”. Te pięć lat bardzo się ciągnęło, mimo EP-ki „Ides”, która wyszła po drodze i za bardzo mnie nie wciągnęła. Po singlu „I Already Like You”, który wyszedł w połowie 2021, nowej płyty spodziewałem się dużo szybciej.
Album „Bury the Lede” nie zabrał „Chime” tytułu mojej ulubionej płyty Dessy, pewnie przez to, że więcej tu popu i śpiewania, niż rapu, ale ta forma nie oznacza braku dessowego komentowania naszej rzeczywistości.
Do podpięcia tutaj wybrałem „Decoy”, jako kawałek chyba najbardziej przypominający wcześniejsze płyty Dessy.
4. Molly Tuttle & Golden Highway, „City of Gold”

Po „Crooked Tree” nagrodzonym w 2022 roku nagrodą Grammy za najlepszy album bluegrassowy spodziewałem się dłuższego czekania na nową muzykę Molly Tuttle, a ona od razu wyskoczyła z „City of Gold”, również nagranym z jej zespołem Golden Highway.
Ekipa najwyraźniej dobrze się dobrała, bo zarówno na płycie, jak i na nagraniach na żywo, jakie oglądałem na YT widać, że nie tylko nadążają za fantastyczną Tuttle, to jeszcze dobrze się przy tym bawią.
Wybrałem dla was jeden z właśnie takich występów, z bluegrassowym odpowiednikiem karabinu maszynowego, czyli piosenką „San Joaquin”.
3. Janelle Monáe, „The Age of Pleasure”

Przez długi czas nie śledziłem kariery Janelle zbyt uważnie, chociaż wpadła mi w ucho wieki temu piosenką „Tightrope”. Kilka lat temu algorytm YT podpowiedział mi piosenkę „Make Me Feel”, przez którą wciągnąłem się w słuchanie „Dirty Computer” i gdy w zeszłym roku wydała nową płytę, byłem gotowy.
Album „The Age of Pleasure” to zupełnie inne zwierzę niż poprzednik. Przede wszystkim to zwykła płyta, a nie concept album i sprawia wrażenie bardziej wyluzowanego, chill i zmysłowego.
Poniżej „Float” – piosenka, która sprawia, że nawet ktoś tak absolutnie nieruchawy jak ja, ma ochotę trochę się pobujać.
2. Nickel Creek, „Celebrants”

Nickel Creek to trio ze Stanów, w którego skład wchodzą: Chris Thile (mandolina) i rodzeństwo Sean (gitara) i Sara Watkins (skrzypki). Grają muzykę z pogranicza bluegrassu, folku i akustycznego popu.
„Celebrants” to ich piąty album, wydany dziewięć lat po poprzednim studyjnym LP „A Dotted Line”. Przez ten czas cała trójka nagrywała solowo oraz udzielała się w najróżniejszych projektach, rozwijając się i stając prawdziwymi wirtuozami na swoich polach. Nowa płyta dowodzi tejże wirtuozerii, ale nie jest tylko pustym popisem. Wręcz przeciwnie, muzyka Nickel Creek jest żywa, pełna, różnorodna i porywająca.
Podczepiam „Where The Long Line Leads”, w którym trio wspiera Jeff Picker na kontrabasie.
1. Meg Myers, „TZIA”

Na pierwszym miejscu album amerykańskiej artystki, którą poznałem dzięki jej koncertowi w NPR. Zawojowała mnie wtedy kompletnie i albumu „Take Me to the Disco” słuchałem tak namiętnie, że fizyczny nośnik pewnie bym zajechał całkowicie. Podobnie było z wydanymi w 2020 kontynuacjami tego albumu, EP-kami „Thank U 4 Taking Me 2 The Disco” i „I’d Like 2 Go Home Now”.
Nic dziwnego, że gdy w marcu 2023 wydała nową płytę, rzuciłem się na nią od razu. I nie zawiodłem się, „TZIA” słucha się jeszcze lepiej niż „Take Me to the Disco”.
Wybór piosenki reprezentującej album był prosty. To musiała być „HTIS” z wspierającym wokalem Luny Shadows i gitarą Carmen Vandenberg. To prawdziwy banger i powinna być hiciorem na listach przebojów.
2024?
Obecny rok już teraz zapowiada się dobrze. Sarah Jarosz przed chwilą wydała świetny album „Polaroid Lovers”, który prawie na pewno trafi do Top 5 w następnym takim zestawieniu.
Napisałem „prawie na pewno”, bo konkurencję będzie miał solidną, bo w marcu mają wyjść płyty Aoife O’Donovan i Sierry Ferrell, a w kwietniu Alice Russel (w końcu, jej poprzedni album „The Dust” obchodził w zeszłym roku 10 urodziny). Nową muzykę na ten rok zapowiedziała też Rose Cousins. Będzie czego słuchać!

Dodaj komentarz