Best wyjazd ever

Miniaturka wpisu o golfowych wakacjach na polu w Choszcznie. Na zdjęciu green drugiego dołka.

Uwaga: ten wpis powstał dawno temu. Istnieje spora szansa, że nie odzwierciedla obecnych poglądów i opinii autora.

Wróciłem przed chwilą z krótkich wakacji, które udały mi się jak mało które. Poniżej macie relację pisaną na bieżąco w Keep na tablecie. Starałem się wyłapać błędy autokorekty, ale pewnie nie wszystko zauważyłem. Planowałem zrobić więcej zdjęć, żeby pokazać moje ulubione pole, ale o aparacie przypominałem sobie dopiero po graniu i muszą wystarczyć trzy.

Wtorek

7:30
No to zaczynam trzydniowe wakacje. Trzy dni golfa w Modrym Lesie. Solo.
Pierwszy raz będę grał na dużym polu bez kumpli, więc zabieram więcej piłek niż zazwyczaj — samemu trudniej się szuka :-)
Miałem jechać pociągiem, ale Żona zaproponowała, że mnie zawiezie. Okazało się, że w pandzie kije golfowe też się mieszczą (po kombinacjach), więc zapakowaliśmy się razem z Młodym i jedziemy.

11:00
Dojechaliśmy. Udało mi się poprowadzić Żonę, mimo że zazwyczaj większość drogi przesypiam i nie do końca kojarzę, którędy jeździmy z chłopakami.
Rodzina potowarzyszyła mi przy rozgrzewce na driving range, a potem ruszyli do domu. Idę na pierwsze tee i zaczynam zabawę.

Green drugiego dołka
Green drugiego dołka

14:00
Łał, okazało się, że idąc samemu, jestem w stanie osiemnastkę zrobić w trzy godziny. Zazwyczaj, przy czterech graczach wyrabiamy się w okolicach pięciu.
Poszło przyzwoicie. Grałem pary i bogeje, z jednym niespodziewanym birdie po putt-monsterze z 12 metrów. Ciągnąłem tak do szesnastego dołka, gdzie przepuściło mnie dwóch graczy. Teeshot zagrałem do bunkra, nie najgorzej, ciągle z szansą na par. Zacząłem się jednak spieszyć, żeby nie blokować tych, którzy mnie puścili, co skończyło się kiepskim wyjściem z bunkra, a potem szankiem i zagubioną piłką oraz wodą. Zamiast par czy bogeja zagrałem +6. Razem 92. Ech, mogło być tak pięknie.
Idę na jeszcze jedną dziewiątkę, może zagram lepiej ten szesnasty dołek.

15:50
Poprawiłem się na szesnastym o pięć uderzeń. Pole było już puste, więc mogłem się pobawić. Pograłem po kilka drive’ów na paru dołkach, popróbowałem różnych uderzeń, poputtowałem z kilku miejsc. Fajna sprawa.
Pogoda w miarę, chociaż zimno i silny wiatr. Jutro ma być ładniej.
Bałem się, że będą bolały mnie nogi lub plecy, ale zamiast tego wysiadły mi dłonie. Na końcowych dołkach nie mogłem wygodnie złapać drivera, przez co odprowadzałem go jak potłuczony i grałem masakrę. :-(

18:00
Dzięki podwiezieniu przez greenkeepera z Modrego Lasu dotarłem do karczmy, w której nocuję. Prysznic, flaki, gulasz i wstąpiły we mnie nowe siły.

Środa

8:00
Po śniadaniu. Bolą ramiona, dłonie i plecy. Długi prysznic pomógł tylko trochę. Zaraz ruszam na pole. Plan na dziś to dwie osiemnastki, ale nic na siłę – 27 dołków też będzie ok. Nie ma co się katować, jutro też jest granie.

8:50
Pierwszy na polu :-)

Driving range o poranku
Driving range o poranku

13:30
Po osiemnastu dołkach. Dopiero pod koniec rundy zaczął ustępować ból po wczorajszym graniu.
Gra samemu ma jednak parę minusów. Raz, że zaczynam gadać do siebie, dwa – nie widzę piłek po drive’ach pod słońce. Posiałem tak trzy sztuki = 6 uderzeń w plecy.
Teraz przerwa na jabłkowego Radlera z Warki, do tego Snickers czy dwa i można kulać się dalej.
Pogoda boska – słońce i lekki wiatr, czasem zawiewający mocniej. Akurat tak, żeby nie było nudno.

18:30
Dałem radę – dwie rundy jednego dnia, pieszo. Wynik pierwszej bez szału (98) , drugiej przyzwoity (znowu 92).
Parę razy zarzeźbiłem, gdy kij obracał mi się w zmęczonych dłoniach, ale miałem też kilka rewelacyjnych uderzeń — teeshot z lekkim draw na 15, który zatrzymał się trzy kroki od flagi (dwa putty :-(), czy approach na dwunastce, po idealnej linii ze 140 metrów, na metr za flagę (jeden putt!).
Jestem mniej zmęczony i obolały niż wczoraj. Odciski na dłoniach już mniej przeszkadzają. Gorzej, że chyba coś mi się robi na lewej pięcie.
Zobaczymy jutro rano, czy będę mógł się ruszyć :-D

20:00
Po prysznicu i obiadokolacji czuję się świetnie. Żurek i karkówka z frytkami, a do tego w pełni zasłużone zimne piwo. A jutro ostatni dzień grania. Przyjeżdża mój Ojciec i gramy razem.

Czwartek

6:50
Boli. Plecy, ramiona, dłonie. Gorący prysznic na obolałe mięśnie pomaga, ale chyba trochę przegiąłem. Trochę rozgrzewki, koszyk na driving range i będzie ok. Mam nadzieję :-)

8:05
Pora się zbierać z karczmy na ostatnią rundę :-(

8:50
Już jestem na polu. Niedługo powinien się zjawić mój dzisiejszy partner. Na razie naklejam plaster na lewą piętę i idę na driving.

10:20
Przyjechał Ojciec, ruszamy.

12:45
Przerwa po dziewiątce. Gram ok, z przebłyskami. Jedno piękne birdie, po fajnym drive’ie i kapitalnym approachu na czwórce. Jedna maksi wtopa – 12 uderzeń na siódmym dołku: dwie piłki w wodzie, jedna zagubiona. Na tym jednym dołku zagrałem tyle powyżej par, co na pozostałych ośmiu :-/ To i tak nic przy sześciu utopionych przez Tolka :-) Po jabłkowym Radlerze i idziemy dalej.

Piętnasty dołek
Piętnasty dołek

15:00
Koniec grania :-(
Ostatnia runda na 96 mimo tych cholernych 12 uderzeń na siódemce. Oczywiście na drugiej dziewiątce też musiałem wywinąć jeden numer — na 13 zaciągnąłem na tyle mocno lewo, że skończyło się na +3 na krótkim par 3. Na piętnastym znowu fajny draw na green. Absolutna rewelacja przydarzyła mi się na szesnastce, na której poległem pierwszego dnia. Po uderzeniu z semi-rough ze 140 metrów do greenu trafiłem we flagę, piłka po odbiciu od masztu uderzyła w green niecałe 10 centymetrów od dołka i odtoczyła się dobre trzy metry. Podjarałem się i putta na birdie niestety nie trafiłem, ale i tak byłem szczęśliwy.

15:50
Hot dogi na Orlenie w Kaliszu Pomorskim i jeszcze jeden jabłkowy Radler. Kurcze, jak mi podeszło to “piwo”.

17:45
W domu. Po wakacjach :-(

2 odpowiedzi na „Best wyjazd ever”

  1. Awatar adams
    adams

    Dobra robota (Y) :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *