Uwaga: ten wpis powstał dawno temu. Istnieje spora szansa, że nie odzwierciedla obecnych poglądów i opinii autora.
Dzisiaj w ramach kolekcji “Gazety Wyborczej” do kiosków trafiła powieść “Stąd do wieczności” Jamesa Jonesa – jedna z ważniejszych książek w moim życiu.
W miarę wcześnie zacząłem czytać (elementarz Falskiego rządzi – samemu można się czytania z niego nauczyć) i po prostu pochłaniałem książki jak leci. Oczywiście byłem nieco kontrolowany przez Rodziców, ale wybór właściwie należał do tylko mnie. W okolicach czwartej-piątej klasy podstawówki trafiłem po raz pierwszy na “Stąd do wieczności”. Oczywiście w tym wieku nie mogłem docenić i zrozumieć takiej powieści, ale i tak zrobiła na mnie wrażenie – wojsko i burdele w egzotycznej scenerii musiały trafić do chłopięcej wyobraźni :)
Dwa-trzy lata później, pod koniec podstawówki, wróciłem do powieści Jamesa Jonesa. Wtedy dopiero się nią zachwyciłem! Wstrząsający obraz armii niszczącej człowieka, przerabiającej go na bezwolny automat, łamiącej indywidualność, naprawdę mnie poruszył. A zakończenie zdecydowanie dało po głowie. Żadna książka nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, od czasu gdy w drugiej klasie popłakałem się przy “Winnetou”.
Z dziką pasja rzuciłem się zaraz na “Cienką czerwoną linię” – kontynuację “Stąd do wieczności”. Trzecią część – “Gwizd” – dorwałem dopiero na początku liceum. Razem te powieści przemawiają kilkakrotnie mocniej, tworzą straszny obraz człowieka niszczonego przez armię, okaleczonego przez wojnę, który ma małe szansę na późniejsze normalne życie.
Dobrze, że “Wyborcza” wydała “Stąd do wieczności”, bo nasz egzemplarz już się ledwo trzyma. Zaraz zabieram się za czytanie, dodam jeszcze tylko, że gorąco polecam.
Dodaj komentarz