Listopad na rowerze

Gdy w czasie nierozważnie przeciągniętego wypadu pod koniec października wrócił ból kolan, bałem się, że listopad będzie kolejnym miesiącem przerwy od roweru. Na szczęście po dwóch dniach ból ustąpił i mogłem wybrać się na ostrożne pięćdziesiąt kilometrów po lasach. Pogoda dopisała i jechało się świetnie, więc wróciłem zachwycony i z masą zdjęć złotej jesieni.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

W kolejnym tygodniu miałem wyskoczyć tylko na krótką pętlę po okolicznych asfaltach, ale słońce tak świeciło, że nie wytrzymałem i odbiłem na chwilę do lasu. Uzbierało się prawie 40 kilometrów i kolejna garść jesiennych zdjęć.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

Środek listopada to wyjazd do Warszawy 11 listopada na demonstrację antyfaszystowską „Za Wolność Waszą i Naszą”. To był już czwarty mój wyjazd na to demo, dawno temu na blogu opisałem swój pierwszy raz.

Potem przyszedł tydzień dyżurów w pracy, kiedy to wyrwałem się na tylko jedną krótką jazdę w nocy i jeden wyjazd do Miasteczka Obok na zakupy.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

Gdy w końcu mogłem się ruszyć z domu, zabrałem się za odrabianie zaległości i to z podwójnym entuzjazmem, bo po dekadzie kombinowania z ocieplanymi owijkami, noskami, podwójnymi skarpetami, zaklejaniem wlotów taśmą i aluminiowymi wkładkami, w końcu kupiłem sobie prawdziwe zimowe buty rowerowe.

Buty Shimano MW702

Wybór padł na kolejną parę Shimano. Moimi pierwszymi butami rowerowymi były ich górkie XC31L – wąskie i sztywne, idealne do zasuwania. Dwa lata temu przesiadłem się w wyprawowe EX700, szersze, wygodniejsze i bardziej miękkie, lepiej sprawdzające się przy bardziej zrelaksowanym jeżdżeniu, które teraz preferuję.

Pomyślałem, że skoro do tej pory byłem zadowolony z butów Shimano, a na dodatek mam rozpracowaną ich rozmiarówkę, to nie mam co się za długo zastanawiać i kupiłem MW702, skuszony głównie wygodnym zamknięciem BOA.

Rzeczywiście pasują idealnie i zakłada się je błyskawicznie w porównaniu z kombinacją z naciąganiem grubych gumowanych owiewek na letnie buty.

Okazało się, że mają tak samo sztywne podeszwy, jak moje poprzednie buty. Wcześniej widziałem cyferki w specyfikacji, ale najwyraźniej przez dwa lata odzwyczaiłem się od tak sztywnych butów (podeszwy EX700 są wyraźniej bardziej miękkie) i trochę się zdziwiłem. Na szczęście nie planuję większego chodzenia w czasie zimowych jazd, więc tak bardzo mi ta sztywność nie przeszkadza.

W ciągu tygodnia wyskoczyłem na trzy jazdy przy temperaturach w okolicy zera z odczuwalną od -2 do -4°C. Niedługie, od nieco ponad godziny do niecałych dwóch. Przetestowałem pojedyncze ciepłe skarpety z dodatkiem merino, podwójne zwykłe cienkie skarpety i układ cienkie + ciepłe. Najlepiej sprawdziła się pierwsza opcja, druga minimalnie gorzej, za to w trzeciej było najwyraźniej za ciasno w bucie i wyraźnie łatwiej łapała zimno przez mocno przylegający wierzch buta.

W końcu przyszła pora na poważniejszy test i na kolejną jazdę wybrałem trochę dłuższą trasę – ponad 2,5 godziny w temperaturze -1°C, z odczuwalną cztery stopnie niższą. Poza skarpetami z 40% domieszką wełny merynosa użyłem chemicznych ogrzewaczy naklejanych na wierzch skarpety. Pod koniec drugiej godziny czułem, że robi mi się zimno w palce stóp. Nie jakoś bardzo, ale wystarczająco, by powodowało to lekki dyskomfort. Po prostu z grubą skarpetą i grzejącym plastrem w bucie było za ciasno, żeby powietrze swobodnie dopływało do ogrzewacza, a bez tego nie będzie działać. Później rozkminiłem, że żeby ponownie rozruszać przyduszony w czasie długiej jazdy ogrzewacz, wystarczy na postoju na chwilę poluzować zapięcie i zacznie znowu pracować na pełnej mocy.

Po tych testach mogę powiedzieć, że buty dają mi nieco większy komfort niż poprzednie, mocno kombinowane rozwiązanie. Pierwsza godzina jest zdecydowanie luksusowa, nie czuje się żadnego zimna, nawet w wietrzny dzień z mżawką. Potem jednak robi się chłodniej i warto wspomagać się ogrzewaczami.

Za to wygoda i szybkość nakładania jest wręcz nieporównywalna. Do tego stopnia, że w przypadku wypadów na krótkie kręcenie po pracy, gdy wcześniej bym odpuścił, bo po prostu nie chciałoby mi się szarpać z nakładaniem butów i owiewek, teraz po prostu w parę sekund zakładam buty i jestem gotowy. Szkoda, że zdecydowałem się na ich kupno dopiero teraz, a nie przed zeszłorocznym jeżdżeniem Świątecznej Pięćsetki.

Po tych wszystkich zachwytach muszę na koniec wspomnieć o jednym minusie: o ile po świetnie podchodzi się w nich na leśne pagórki, trochę gorzej po asfalcie i chodnikach (przez sztywność podeszwy), to na mokrym drewnie, np. pomostu nad jeziorem, robi się niebezpiecznie ślisko. Na szczęście odkryłem to bez salta do wody xD

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

Opony Schwalbe Smart Sam

Buty to nie jedyne zakupy, które zrobiłem w tamtym czasie. W tej samej przesyłce przyjechały nowe opony do mojego Treka, trzydziestoletniego roweru trekkingowego, którego używam do jeżdżenia na zakupy w Miasteczku Obok. Na co dzień mam tam założone opony semi-slick Kenda Khan 1,75″. Spisują się nieźle, gdy poruszam się głównie po suchym asfalcie i ubitych gruntówkach oraz szutrach.

Na zimę zakładałem do Treka opony Schwalbe Marathon Winter z kolcami, tej samej szerokości. Jednak z roku na rok coraz mniej dni ze śniegiem i lodem, więc żal mi było je zakładać. Na semi-slickach Kendy jednak robiło się niebezpiecznie, więc w tym roku postanowiłem kupić szersze gumy z konkretnym bieżnikiem. Po przeczytaniu opinii na temat większości niedrogich opon spełniających moje oczekiwania wybrałem dwucalowe Smart Samy od Schwalbe.

Dwie opony rowerowe obok siebie. Lewa jest trochę węższa, ma kostki bieżnika tylko po brzegach, a środek jest prawie całkiem gładki, z lekkimi rowkami. Opona po prawej jest szersza i ma duże kostki bieżnika na całej szerokości.

Rzeczywiście jeździ się na nich dużo lepiej niż na Khanach. Zdecydowanie lepiej trzymają się mokrego asfaltu i jadą przez marznące błoto i zwały topniejącego śniegu.

Nieoczekiwanym bonusem okazała się łatwość zakładania. Marathony z kolcami są bardzo sztywne i wchodzą na obręcze tak ciężko, że za każdym razem musiałem nieźle się napocić. A Smart Samy wchodzą na koła bez użycia łyżek, wow. To wielce przyjemne urozmaicenie nie tylko względem zimowych opon, ale i gum, na których jeżdżę na gravelu.

A jeździ się na nich na tyle przyjemnie, że zamarzyły mi się szersze opony w szutrówce. Niestety, 40C to maksymalna szerokość, która się w niej mieści, ale przy rozglądaniu się za nowym rowerem jednym z wymogów będzie na pewno szerokość przynajmniej 50C.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

Zmiana opon w Treku nie tylko zwiększyła przyczepność w czasie wyjazdów na zakupy, ale też pomogła odkryć, że dwie szprychy w tylnym kole straciły łebki, które przytrzymywały je przy piastach i trzymają się tylko na nyplach.

Nie chciało mi się z tym kołem wlec do Bydgoszczy, więc zawiozłem je do serwisu w Miasteczku Obok, który podpadł mi dekadę wcześniej, gdy rozkręcałem się z rowerowaniem i przywracałem do życia tego samego Treka, po tym jak postał długi czas porzucony w kącie garażu. Postanowiłem zaryzykować, bo skoro przez ten czas utrzymali się na rynku, to może jakość ich serwisu się poprawiła. Rzeczywiście wymienili szprychy i wycentrowali koło poprawnie, więc mój wiekowy trekking jeszcze trochę pojeździ.

Kolejną zmianą w Treku wymuszoną przez zmianę opon było przedłużenie błotników. Po pierwszej jeździe po błocie okazało się, że dotychczasowe błotniki, które sprawdzały się z poprzednimi oponami, teraz są zdecydowanie za małe, by powstrzymać chlapanie z szerokich Smart Samów. Dokupiłem sprytne przedłużki z firmy Ass Saver, których montaż wymagał tylko wywierceniu dziurek w starych błotnikach i przypięcia trytką. Wygląda to nieco dziwnie, ale plecy i sakwy mam suche.

Uproszczona ikonka roweru zwróconego w prawo.

Na koniec przejechałem się jeszcze dwa razy po około 30 i 40 kilometrów i skończył się miesiąc. Nie zdążyłem wykręcić takiego dystansu co przed rokiem, gdy przekroczyłem próg połowy tysiąca km, ale biorąc pod uwagę przymusową przerwę w jeżdżeniu, niedawną kontuzję i atak zimy, te 377 kilometrów to wynik zadowalający.

Infografika z serwisu Ride with GPS w postaci kalendarza na listopad z zaznaczonymi aktywnościami. Pod kalendarzem statystyki: dystans 377 kilometrów, czas w ruchu 19 godzin 38 minut i 23 sekundy, suma przewyższeń 2038 metrów, 13 zarejestrowanych aktywności.

Zarejestrowałem w sumie 13 aktywności, z czego 9 było jazdami dla frajdy o łącznej długości 329,7 kilometrów.

Zostały mi niecałe dwie setki do przekroczenia progu 6 tysięcy w roku. Na początku roku liczyłem po cichu, że pęknie ósemka, ale w obecnej sytuacji nawet z tej szóstki będę się cieszyć.

Reakcje w fediświecie:
silva rerum
silva rerum
@silvarerum@horodecki.net

„silva rerum”, czyli „las rzeczy”.
Blog Łukasza Horodeckiego o różnościach, głównie o jeżdżeniu na rowerze, bezmięsnym gotowaniu i używaniu Linuksa.

104 posts
46 followers

Jedna odpowiedź do „Listopad na rowerze”

  1. @silvarerum w stopce masz nadal 2024

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *